Część jej zapisów spowodowała dość ostrą reakcję światowej opinii publicznej, nadwyrężyło to nieco nasze stosunki z Izraelem czy Stanami Zjednoczonymi. Mówiono m.in. o tym, że Polska chce zafałszować swoją historię i nie chce przyznać się do tego, że jej obywatele mieli udział w zagładzie Żydów podczas II wojny światowej.
Kilka tygodni temu rządzący wycofali się z kontrowersyjnych zapisów. Nie traktują tego w kategorii porażki. Tłumaczą, że nowelizacja ustawy dla walki o dobre imię naszego kraju, do tego by przestano wreszcie mówić o polskich obozach zagłady zrobiła bardzo dużo. Mam w tym temacie nieco odmienne zdanie, ale…
Tak się w ostatnim czasie złożyło, że dość często krążę między siedzibami różnych instytucji europejskich w Brukseli czy Strasburgu. W budynkach Parlamentu Europejskiego polscy eurodeputowani organizują różne okolicznościowe wystawy związane z historią Polski lub osobami, które zostawiły w niej swój ślad. Jesienią 2017 roku w euro parlamencie w Strasburgu można było np. oglądać wystawę dotyczącą zbrodni komunistycznych, w zeszłym tygodniu – również w Strasburgu – otwarta została wystawa poświęcona Janowi Pawłowi II, a we wtorek w Brukseli udostępniono zwiedzającym ekspozycję na temat rzezi wołyńskiej.
Czytaj także: Korwin-Mikke o ustawie o IPN: Trzeba było iść w zaparte
Bardzo bobrze, że organizuje się takie wystawy. Jest tylko jeden mały problem. Są one wydarzeniami trwającymi zaledwie kilka dni, a poza tym umiejscowione są na korytarzach biurowych, najczęściej w miejscach, do których – kolokwialnie mówiąc – pies z kulawą nogą nie zagląda. Wycieczki, które przybywają do Parlamentu Europejskiego mijają te ekspozycje obojętnie, bo ich celem jest tylko sala plenarna.