Dzieje się tak, gdyż od wielu lat Polakom wtłacza się do głów, iż powinni być stuprocentowymi Europejczykami. A jak wiadomo, stuprocentowy Europejczyk powinien uznawać Stany Zjednoczone za agresywne imperium, mieć w pogardzie George’a W. Busha, a o całe zło tego świata obwiniać amerykańskie koncerny zbrojeniowe. Stuprocentowy Europejczyk powinien także wierzyć, że Angela Merkel i Jose Manuel Barroso zadbają o bezpieczeństwo Starego Kontynentu lepiej niż chłopcy z US Army.

W negocjacjach dotyczących tarczy antyrakietowej Tusk zachowuje się tak, jakby chciał w nie wkalkulować dobry wizerunek wśród wyborców. Premier i jego ministrowie wysyłają niejasne sygnały, a każde żądanie wobec Białego Domu brzmi w ich ustach jak ultimatum.

Niewielu jest polityków, którzy mają tyle odwagi, by w sprawach kluczowych dla przyszłości swojego kraju iść pod prąd opinii publicznej. Dla Donalda Tuska taki ruch byłby szczególnie bolesny, bo jako premier wyraźnie unika drażliwych decyzji, starając się utrzymać wysoką pozycję w rankingach popularności.

Stawianie się Ameryce może budzić aplauz wielu Polaków, ale czy przynosi nam rzeczywiste korzyści?

Dziś George W. Bush zapewniał, iż Amerykanie zaangażują się w modernizację polskiej armii, ale żadnych szczegółów nie usłyszeliśmy. Co gorsza, rozmowy o najważniejszej inicjatywie obronnej świata Zachodu skręciły w stronę mało dyplomatycznego targu o sto rakiet “Patriot”. To ryzykowna zagrywka. Nadweręża bowiem nasze specjalne stosunki z Waszyngtonem, które były dotąd wyznacznikiem naszej pozycji w UE. Nie powinniśmy rezygnować z roli konia trojańskiego Ameryki w Europie, nawet wbrew sondażom i politycznym modom.