Od kiedy ruszyła akcja sprzeciwu i kolejne autorytety zaczęły dopatrywać się w uroczystości gry politycznej, nie było innego wyjścia. Byłoby źle, gdyby rodziny ofiar miały poczucie, że ktoś je wykorzystuje.

Większość publicystów obwieściła klęskę braci Kaczyńskich. Od dawna już nie czytałem i nie słyszałem tylu triumfalnych komentarzy. Prezydent się ugiął, ustąpił, przestraszył, wycofał - twierdzili jedni. To pierwsza klęska kaczyzmu - dowodzili drudzy. Czyżby? Mam wręcz odwrotne wrażenie. Protestując przeciw obecnemu terminowi uroczystości, związani z "Gazetą Wyborczą" intelektualiści sami pokazali, gdzie tkwi ich największa słabość. Pozwolili na to, by patriotyzm, czczenie polskich bohaterów, troska o ofiary komunizmu stały się domeną PiS. Uznając, że tylko partia Kaczyńskich może zyskać na ceremonii, przyznali pośrednio, że PiS ma monopol na polski patriotyzm. A to właśnie wrażenie jest, sądzę, głównym źródłem siły partii Kaczyńskich i powodem jej rosnącej przewagi nad różnymi ugrupowaniami opozycji.

Dlaczego właściwie organizowana przez prezydenta uroczystość katyńska miałaby przynieść wzrost poparcia dla PiS? Owszem, tak mogli od biedy rozumować zwolennicy LiD czy autorzy tekstów zrównujących patriotyzm z rasizmem, ale PO? Platforma mogła poprzeć ten pomysł i uczestniczyć w ceremonii. Teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie. Ba, mając za sobą takich ludzi jak choćby Władysław Bartoszewski, PO mogła pokazać, że jest nie gorszym obrońcą polskiej tradycji niż jej główny konkurent. Że potrafi odwoływać się do narodowych symboli i że rozumie, czym jest narodowa duma. To, że politycy PO się na to nie zdecydowali, wynika, uważam, nie z chłodnej kalkulacji, ale antypisowskiego odruchu. Woleli zrobić na złość Kaczyńskim, niż pokazać, że mają równe prawa do czczenia i reprezentowania narodowej pamięci. Tylko że takie błędy mszczą się bezlitośnie.