Najgorsze jest jednak to, że wiele działań operacyjnych nie jest w ogóle uregulowanych w dostępnych dla wszystkich przepisach, lecz tylko w tzw. tajnych instrukcjach, do których wgląd mają nieliczni. To one określają, jak daleko może się posunąć agent, śledząc bądź podsłuchując podejrzanego. A sądowa kontrola legalności takich poczynań jest mocno ograniczona, więc obywatele często bywają bezbronni wobec służb.
Dla każdego chyba jest oczywiste, że państwo, aby chronić swoich uczciwych obywateli, musi kontrolować tych, których jego służby podejrzewają o nieuczciwość. Jednak owe działania państwowych służb muszą być maksymalnie jasne i przejrzyste. Dlatego tak ważne jest stworzenie jednego prostego schematu dla wszystkich instytucji, ustawy pozwalającej kontrolować ich poczynania.
Na uregulowaniu tej sprawy skorzystają wszyscy. Przede wszystkim obywatele, którym łatwiej będzie zaskarżyć działania służb, jeżeli się okaże, że te przekraczają swoje uprawnienia. Ale także same służby, które trudniej będzie teraz oskarżyć o to, że zamiast czuwać nad naszym bezpieczeństwem, stają się inwigilującym wszystkich Wielkim Bratem. A wątpliwości w tej sprawie zrodziły się choćby przy okazji afery gruntowej z udziałem Andrzeja Leppera, gdy stosując niejasne przepisy, Centralne Biuro Antykorupcyjne naraziło się na zarzut, że przez prowokację mogło złamać prawo. Pojawiły się oskarżenia, że służby ingerują, być może bardzo drastycznie, w sferę wolności obywatelskich w przeróżny, tylko sobie znany sposób.
Jednak przygotowując ostateczną wersję ustawy, politycy powinni tę sprawę potraktować z precyzją chirurgicznego skalpela. Tam, gdzie z jednej strony chodzi o ochronę naszego bezpieczeństwa, a z drugiej o nasze prawa obywatelskie, konieczna jest wyjątkowa rozwaga. Aby nie zaszkodzić ani jednemu, ani drugiemu.
Skomentuj na blog.rp.pl