Według Kurskiego wcielamy się w rolę adwokatów Zbigniewa Ziobry, zanim sąd „oceni całość materiału dowodowego”. Jak rozumiem, „Gazeta Wyborcza” zna całość materiału dowodowego mniej więcej od dnia zatrzymania Mirosława G., skoro uniewinniła go natychmiast, w trybie doraźnym.

W dzisiejszym tekście najciekawsze jest jednak znamienne porównanie, do jakiego ucieka się Kurski. Otóż stosunek do Mirosława G. to wyznacznik przynależności do obozu III lub IV RP. Tak jak głównym kryterium podziałów we Francji końca XIX wieku był stosunek do słynnej afery Dreyfusa, oficera żydowskiego pochodzenia, oskarżonego bezpodstawnie o zdradę. W tej zaskakującej konstrukcji Dreyfusem miałby być doktor G., Kurski zaś zapewne chciałby uchodzić za polskiego Emila Zolę, oskarżającego establishment (w tej roli obsadził „Rzeczpospolitą”) o manipulacje, cynizm i draństwo. Brakuje tylko głośnego, żarliwego zawołania „J’accuse”.

Doktor G. został właśnie wyniesiony przez Kurskiego do rangi patrona obozu III RP, a jego sprawa ma być papierkiem lakmusowym postaw moralnych Polaków. Przy wszystkich bataliach ideowych, jakie toczą się dziś nad Wisłą – o rolę Kościoła, o antysemityzm, aborcję, prawa homoseksualistów, politykę historyczną czy o lustrację – to dość zaskakujący wybór. Na sztandarach „GW” powiewa dziś skompromitowany chirurg łapówkarz ubrany, dla niepoznaki, w mundur francuskiego oficera. Tak oto dopełniła się publicystyczna farsa.