Uwagę mediów zawsze zwracają sportowcy, których sukcesom towarzyszą ciekawe ludzkie historie. A historia Kubicy taka jest. Kierowca z Polski najpierw sam przebija się na szczyt, jeździ znakomicie i brawurowo, w Grand Prix Kanady ma wypadek tak groźny, że nie tylko wyścigowy świat wstrzymuje oddech, wychodzi z niego praktycznie bez szwanku i rok później na tym samym torze wygrywa.

O Kubicy mówi się, że ma benzynę we krwi, że żyje wyścigami, ma niezwykłe wyczucie, jak poprawić osiągi samochodu. Dlatego ściga się nawet wówczas, gdy stawka jest niewielka, jak w tym rajdzie, który zakończył się dla niego tragicznie. Pytano wówczas, dlaczego jechał, czemu naraził wspaniałą karierę, ale to – jak twierdzili ludzie znający kierowcę od dziecka – było pytanie bezpodstawne. Kubica po prostu żył wyścigami – ta sama pasja doprowadziła go i do wypadku na peryferyjnej włoskiej drodze, i teraz do powrotu do Formuły 1. Bez tej benzyny we krwi obu tych zdarzeń by nie było, taką wiarę i gotowość do zaczęcia wszystkiego od nowa mógł mieć tylko człowiek, który urodził się w gokarcie i przez całe życie jechał coraz szybciej.

Można się nie interesować Formułą 1, można wątpić, czy Orlen robi dobry interes, ale nie sposób nie podziwiać hartu ducha Kubicy.

Niedawno straciliśmy jedną globalną gwiazdę – Agnieszkę Radwańską, i kiedy wydawało się, że Robert Lewandowski został sam, wrócił Kubica i 17 marca w Melbourne oczy sportowego świata znów będą zwrócone na niego.