W czasach PRL komunistycznym władzom nie zależało na eksponowaniu pamięci powstania. A dzięki pobłażliwości niemieckiego sądu nie został nigdy osądzony Heinz Reinefahrt, sprawca rzezi stołecznej Woli. W RFN przed śmiercią zdążył być jeszcze burmistrzem małego miasteczka i posłem do lokalnego parlamentu landu Szlezwik-Holsztyn jako przedstawiciel Związku Wygnanych z Ziemi Rodzinnej i Wywłaszczonych.
Unikalną okazję przywrócenia światowej opinii publicznej pamięci o zbrodni popełnionej na Warszawie daje odkrycie przez Muzeum Powstania Warszawskiego listy członków zbrodniczej brygady Oskara Dirlewangera. Część z nich żyje do dziś.
Simon Wiesenthal, ścigający nazistów do ostatniego tchnienia, ogłosił krótko przed śmiercią akcję, którą nazwał operacją "ostatnia szansa". Chodziło o odnalezienie żyjących jeszcze nazistowskich zbrodniarzy, wykonawców Holokaustu. Instytut Pamięci Narodowej, a konkretnie jego pion prokuratorski, powinien wziąć przykład z łowcy nazistów.
Powstanie Warszawskie nie było jedynie nierówną walką. Na tyłach oddziały, takie jak ten złożony ze zbirów Dirlewangera, mordowały, gwałciły i rabowały bezbronną ludność. Poza Polską za mało wiadomo o tych zbrodniach. Dlatego trzeba ścigać ich sprawców i składać do sądów pozwy. Możliwe, że zbrodniarzy nie uda się osądzić, lecz samo ich przesłuchanie przez polskich prokuratorów będzie aktem symbolicznym. Dziś bowiem mordercy dożywają swych dni w spokoju.
Próba osądzenia staruszków może wywoływać protesty, podobne do tych, jakie towarzyszyły procesowi Klausa Barbiego. Jednak to właśnie proces Barbiego przywrócił pamięć o tym, że we Francji naziści popełniali zbrodnie. Ludobójstwo dokonane w Warszawie przez oddziały Dirlewangera było zbrodnią nieporównywalnie straszliwszą. Budując Muzeum Powstania Warszawskiego, odświeżyliśmy sami sobie pamięć historyczną. Teraz czas najwyższy, aby odświeżyć pamięć świata.