Jedną z osób, która może mieć postawione zarzuty, jest były wiceminister zdrowia Krzysztof Grzegorek. Podał się do dymisji dopiero wtedy, gdy informacje o podejrzeniach korupcyjnych wobec niego ujawniła telewizja TVN. Minister zdrowia Ewa Kopacz ręczyła za niego niemal do ostatniej chwili, zapewniając, że nigdy nie spotkała się z żadnymi wątpliwościami dotyczącymi swego wiceministra. Niestety, jak się wydaje, ta szlachetna obrona była obarczona grzechem mijania się z prawdą. Politycy opozycji i z lewej, i z prawej strony zgodnie mówią, że pani minister od dawna wiedziała o podejrzeniach ciążących na jej współpracowniku – byłym dyrektorze szpitala w Skarżysku. To kamyczek do ogródka minister Kopacz i jej wiarygodności, ale też pytanie o mechanizmy sprawdzające, jakie zawczasu powinny uniemożliwiać obejmowanie stanowisk rządowych przez osoby, których nazwisko pojawia się w kontekście postępowania korupcyjnego.

Sprawa jest rozwojowa. Z informacji “Rzeczpospolitej” wynika, że ceny leków i sprzętu medycznego w Polsce niemal z zasady były powiększane o łapówki dla zamawiających je dyrektorów szpitali. Ten podatek korupcyjny (o którym mówił Jarosław Kaczyński) od dawna jest tajemnicą poliszynela. Pozostaje mieć nadzieję, że postępowanie, które się toczy, ograniczy ten proceder. Ale nie łudźmy się, że go wyeliminuje.

Bo blisko 50 miliardów złotych, którymi w skali roku dysponuje NFZ, nadal będzie łakomym kąskiem. Opozycja protestuje przeciw prywatyzacji szpitali, ale nie proponuje niczego, co ograniczyłoby skalę korupcji. Prywatyzacja szpitali i utworzenie prywatnych ubezpieczalni wydaje się najprostszym rozwiązaniem. Bo każdy właściciel firmy pilnuje, by nie była ona okradana przez pracowników.

Jeśli natomiast placówki służby zdrowia nadal będą w gestii państwa, to niestety trzeba liczyć się z tym, że znaczna część pieniędzy będzie rozkradana. Zwłaszcza że mechanizmy kontrolne są słabe, a pokusa – znaczna.