Gazeta, której naczelny specjalizuje się w wygrażaniu wrogom nad trumnami sławnych Polaków (by wspomnieć tylko wiece, jakie urządził na pogrzebach Miłosza i Geremka), jak zwykle nie posiada się z oburzenia: "ci ludzie nie uznają żadnej świętości!". Władysław Bartoszewski niedawno przestał być profesorem, więc został świętością, to zrozumiałe. Podobnie jak słowa niezawodnego Niesiołowskiego, który ironicznie podziękował staruszkom, że go nie opluli. Wiadomo, AK – zaplute karły, pan marszałek tego nie wymyślił, ale jakże to w jego stylu.

Tak, prawda – cmentarz to nie miejsce na polityczne demonstracje, zwłaszcza w takiej chwili, prezydent też powinien zachować część swych uwag na inną okazję. Ale trudno się dziwić weteranom, że w Bartoszewskim dostrzegają dziś nie zasłużonego kolegę, bohatera i autorytet, tylko agitatora, który podzielił Polaków na "bydło" i "niebydło", ich samych umieszczając w tej pierwszej grupie. Sam sobie na to zapracował – kto wiatr sieje, zbiera burzę. Gazeta, tak się teraz nieposiadająca z oburzenia, przez lata robiła więcej niż ktokolwiek inny, by ludzie tacy właśnie, jak ci, którzy co roku przychodzą na groby powstańców, czuli się w Polsce upokorzeni, odrzuceni, by byli pozbawieni głosu i mogli tylko buczeć. Weterani i tak zachowują się bardziej przyzwoicie, niż mieści się to w promowanych przez gazetę wzorcach. Nie widziałem, by któryś nosił koszulkę: "Nie płakałem po Geremku/stop wariatom drogowym" – a mógłby przecież wziąć taki wzór z lansowanych niedawno przez "Wyborczą" jako przejaw "wolności" podobnych odzieżowych wyznań na temat papieża.