Kilka tysięcy kilometrów na wschód od Gruzji sportowcy z całego świata skaczą, biegają i strzelają do tarcz, a tu armia obcego państwa strzela do ludzi. I okupuje kawał terytorium sąsiada. To państwo chce być członkiem elitarnych światowych klubów, OECD i WTO. I szykuje się do zawarcia nowego porozumienia z Unią Europejską. To państwo, wreszcie, jest ulubionym partnerem gospodarczym wielu zachodnich potęg.

Nie można powiedzieć, że Zachód nie robi nic. W poniedziałek w mieście Gori, kilka godzin przed wkroczeniem wojsk rosyjskich, był szef francuskiej dyplomacji. Zdecydowanie protestują Polska, państwa bałtyckie, Szwecja i USA. To jednak nie wystarczyło. Skojarzenia wielu Gruzinów są jednoznaczne — dzisiejsze wydarzenia przypominają im zdobywanie kraju przez rosyjskich bolszewików przed prawie dziewięćdziesięciu laty.

Wieczorne przemówienie prezydenta Micheila Saakaszwilego do narodu było najbardziej przejmującym od lat wystąpieniem przywódcy jakiegokolwiek demokratycznego państwa. I nie czas tu narzekać na niedoskonałości tej demokracji. Przyjdzie jeszcze czas, by się zastanowić, dlaczego Saakaszwili wydał kilka dni wcześniej rozkaz ataku na separatystyczną Osetię Południową.

Odpowiedź Moskwy jest pogwałceniem wszelkim norm cywilizacji, która jest bliska ludziom Zachodu. Jeżeli dziś Rosja zrobi to, co będzie chciała w Gruzji, następne mogą być Ukraina i państwa bałtyckie. Od czasu upadku komunizmu świat nie miał do czynienia z taką zuchwałością Moskwy. Na tych, którzy mówili z niepokojem o odrodzeniu imperialnej Rosji, wielu patrzyło z politowaniem. Teraz wszyscy widzą na ekranach telewizorów, co się dzieje w Gruzji.