Waszczykowski oskarżył premiera i jego ministrów, że poważnie zaszkodzili polskiej racji stanu po to tylko, żeby pozbawić politycznego rywala sukcesu. Opowiedział o najwyższych urzędnikach państwowych podejmujących kluczową dla obronności państwa decyzję pod publiczkę, kierując się sondażami. Przedstawił obraz kompletnej niefrasobliwości i nieodpowiedzialności, nie wspominając już o krańcowym braku profesjonalizmu w stosunkach z największym i dla nas strategicznie najważniejszym światowym mocarstwem. Wszystko to przeraża do tego stopnia, że ze względu na Polskę chciałoby się, aby prawdziwe okazały się sugestie, że Waszczykowski mści się za zwolnienie go z funkcji i szykuje się do zajęcia wygodnego stołka u prezydenta.
Oskarżeń, które stawia główny – do niedawna – polski negocjator umowy o budowie tarczy antyrakietowej nie da się jednak zbyć insynuacjami ani przykryć piarowskimi sztuczkami. Jego wersja wydarzeń jest spójna i logiczna, a sposób, w jaki obala argumenty, którymi premier i minister spraw zagranicznych uzasadniali odrzucenie parafowanego już porozumienia, wydaje się przekonujący.
Na rzecz Waszczykowskiego bardzo mocno przemawia niewątpliwy fakt, iż porozumienie, które wstępnie zawarł, zgodne było z mandatem negocjacyjnym, a zmiana stanowiska rządu dokonała się w ostatniej chwili. Czy możliwe jest, że tak nagle, w ostatniej chwili, premier zorientował się, iż zapomniał we wspomnianym mandacie o należytej liczbie patriotów i kwestii odszkodowań za ewentualne szkody wyrządzone przez antyrakiety? Niestety, wersja Waszczykowskiego – iż zadecydowała informacja o uzgodnieniu terminu oficjalnego podpisania porozumienia przez prezydenta i Condoleezzę Rice w Belwederze – brzmi bardziej przekonująco.
Na niekorzyść premiera przemawiają także analogie. Wydarzenia w Gruzji boleśnie przypomniały, iż to prezydent, a nie rząd, miał rację w sprawie uznania przez Polskę niepodległości Kosowa. Nie mieliśmy oczywiście wpływu na to, iż Zachód dopuścił do tego fatalnego w skutkach precedensu dającego Rosji do ręki potężną broń tworzenia na swych granicach kolejnych Naddniestrzy; ale nie musieliśmy dla poklasku, w tym wypadku głównie zachodnich salonów, wykazywać się prymusowską gorliwością w akceptowaniu tego precedensu. Rząd postawił wówczas na swoim i dziś, gdy domagamy się szanowania integralności terytorialnej Gruzji, nasz głos brzmi mniej wiarygodnie, niżby mógł.
Oskarżenie Donalda Tuska i jego ekipy o gotowość podporządkowania wszystkiego walce o popularność i w perspektywie chęci odebrania Lechowi Kaczyńskiemu prezydenckiego fotela padało już, nigdy zarzuty nie miały tak wielkiej wagi i nie były tak dobrze uargumentowane. Nie wolno dopuścić, aby pozostały niewyjaśnione.