Parlament w Moskwie jest zdominowany przez partię prezydencką i w efekcie w całości kontrolowany przez swojego arbitra (lub arbitrów). Rosja to dziś kraj autorytarny, którego władze nieszczególnie troszczą się o zachowanie pozorów demokracji, czego dowiodły choćby ostatnie wybory.

Wezwanie rosyjskiego parlamentu w istocie już jest decyzją. To Rosja bowiem doprowadziła do separatystycznych wystąpień zamieszkujących Osetię Południową i Abchazję grup ludności i powołała ich "niepodległe" władze. W ostatnich latach Osetyjczycy i Abchazi masowo otrzymywali obywatelstwo Rosji, która do ataku na Gruzję nie przystąpiła pod hasłem obrony państwa osetyjskiego, ale swoich zamieszkujących je obywateli. Zresztą państewka te nie mają szans przetrwać samodzielnie.

Oczywiście Kreml może podjąć grę z Zachodem i zwlekać z formalnym oderwaniem tych prowincji od Gruzji. Wczorajsze wystąpienie moskiewskiej Dumy jest jednak kolejnym krokiem na drodze do pozbawienia Gruzji niepodległości. Mimo porozumienia wojska rosyjskie nadal przemieszczają się po jej terytorium i niszczą infrastrukturę. Oficjalne oderwanie Abchazji i Osetii będzie też kolejnym upokorzeniem prezydenta Micheila Saakaszwilego, który jest zdecydowanym rzecznikiem niepodległości Gruzji i którego Moskwa postanowiła obalić, aby na jego miejsce wprowadzić zależnego od siebie polityka w rodzaju jego poprzednika Eduarda Szewardnadzego. To także kolejny krok do odbudowy imperium, a jednocześnie zablokowania alternatywnych źródeł paliw dla Europy, które z Morza Kaspijskiego przez Gruzję są dostarczane na Zachód.

Wbrew szumnym deklaracjom Moskwy Zachód – w tym Unia Europejska – może jeszcze pokrzyżować jej plany. Pod warunkiem wszakże, że się zmobilizuje, a więc na początku rozpozna zagrożenie, które z nich wynika. Znaczącą rolę w tym przedsięwzięciu może odegrać Polska, jeśli swoją politykę zagraniczną podporządkuje racji stanu, a prezydent i premier będą w stanie się w tej sprawie porozumieć.