Owszem, było parę krytycznych wypowiedzi samorządowców z PiS i PSL. Doszło do przypadków zamalowywania niemieckich nazw na Opolszczyźnie. Jednak dominowało przekonanie, że dwujęzyczne tablice to ukłon w stronę unijnych norm. Jak na czeskim Zaolziu zamieszkanym przez polską mniejszość, gdzie bez konfliktów funkcjonują dwujęzyczne tablice z czeskimi i polskimi nazwami miast i wsi. Wydawało się, że delikatna kwestia praw mniejszości na Śląsku przeszła kolejny test z wzajemnego wyczucia i umiaru.
Czy rzeczywiście jest tak dobrze? Słuchając wypowiedzi przedstawicieli mniejszości niemieckiej, można mieć poważne wątpliwości. Zgłaszają oni pomysł weryfikacji napisów na pomnikach upamiętniających powrót Polski na tereny Śląska. Żądają, aby do pomnika Czynu Powstańczego na Górze św. Anny przytwierdzić tablicę, że wcześniej stała tu rotunda upamiętniająca żołnierzy niemieckich. Domagają się likwidacji tablicy w Gogolinie o wielowiekowej walce Polaków z obcą przemocą, twierdząc, że "przez 700 lat były to niemieckie ziemie". Niezgodnie z prawdą, bo Śląsk był częścią Prus raptem 200 lat – wcześniej należał do Polski i do Czech.
Idąc tym tropem, liderzy niemieckiej mniejszości mogą niebawem w ogóle oprotestować pomniki ku czci powstańców śląskich. Dlaczego nie? Przecież w imię tej logiki Wojciech Korfanty i jego współtowarzysze to przestępcy, którzy złamali porządek prawny Rzeszy.
Pamięć historyczna Polaków i Niemców opolskich w wielu kwestiach się różni lub wyklucza. Jeśli niemiecka mniejszość będzie twardo żądać przemeblowania pamięci polskiej większości, prędzej czy później padnie pytanie, kto jest tu gospodarzem. A gdy ktoś zadaje takie pytania, zaczyna się konflikt.
Spokój i wzajemne zrozumienie między Polakami a Niemcami na Śląsku łatwo zakłócić. Czy ktoś spośród liderów niemieckiej społeczności na Opolszczyźnie ma tego świadomość?