Tak naprawdę nie chodzi o sam certyfikat, ale o sejmową komisję mającą zbadać okoliczności śmierci Krzysztofa Olewnika. To w jej skład powołany miał być Antoni Macierewicz. Platforma zablokowała tę kandydaturę, a pretekstem był właśnie brak dostępu do informacji niejawnych. Politycy PO oczywiście zastrzegali, że jeśli Macierewicz certyfikat odzyska, to będzie mógł wejść do komisji. Pewnie byli tak łaskawi dla posła PiS, bo z góry wiedzieli, że akurat w tej kwestii Donald Tusk będzie twardy jak stal.
Owszem, Antoni Macierewicz może odwołać się w tej sprawie raz jeszcze – do wojewódzkiego sądu administracyjnego. Ale powszechnie wiadomo, że sądy w Polsce błyskawicznie nie działają. Postępowanie potrwa minimum trzy miesiące, a może nawet i pół roku. A w polityce to szmat czasu.
W ten sposób, za pomocą certyfikatu wydawanego przez kontrwywiad, Platforma Obywatelska uzyskała pośredni wpływ na skład komisji sejmowej. Teraz Donald Tusk wie już, w jaki sposób zawsze może pokazać figę temu, kogo nie lubi.
Dziś wprawdzie platformersi utrzymują, że chodzi tylko o Antoniego Macierewicza, którego uważają za polityka skandalistę. Jednak przy tej okazji powstał groźny precedens. PO przyznała sobie prawo wybierania z ław opozycji wygodnych dla siebie partnerów do komisji sejmowych. A skoro raz tak łatwo się udało, to dlaczego nie spróbować tej samej metody w przyszłości?
Niedawno PO obaliła inny dobry parlamentarny obyczaj – że szefem komisji kontrolującej rządowe służby specjalne jest zawsze przedstawiciel opozycji. To nie koniec świata – w polskim Sejmie opozycja wciąż istnieje. PiS nadal ma potężny klub – ponad 150 posłów. Ale coraz mniej możliwości, aby kontrolować władzę.