Politykom wydaje się czasem, że bieżące interesy usprawiedliwiają zapomnienie. Nawet jeśli jest to zapomnienie o kilkudziesięciu tysiącach niewinnych ludzi, bestialsko zamordowanych w imię zbrodniczej ideologii.
W ubiegłym roku ani prezydent Lech Kaczyński, ani inni najważniejsi polscy politycy nie zdecydowali się na godne upamiętnienie 65. rocznicy rzezi wołyńskiej. Nie mówiąc już o politykach ukraińskich, którzy do zbrodni dokonanej przez nacjonalistów spod znaku OUNUPA najchętniej w ogóle by nie wracali. A jeśli już, to usprawiedliwiając ją na tak różne sposoby, że można odnieść wrażenie, iż Polacy sami sobie byli winni i dlatego żadne hołdy im się nie należą.
Dlatego też sobotnie uroczystości upamiętniające 65. rocznicę wymordowania przez oddziały SS-Galizien i UPA blisko tysiąca polskich mieszkańców podlwowskiej wsi powinny być traktowane jako krok we właściwym kierunku. Do Huty Pieniackiej mają przybyć prezydenci Polski i Ukrainy, Lech Kaczyński i Wiktor Juszczenko, by oddać cześć pomordowanym. Na szacunek zasługuje zwłaszcza gest prezydenta Juszczenki, który w swoim kraju naraża się na – najdelikatniej mówiąc – niechęć i niezrozumienie.
Budujący swoją tożsamość Ukraińcy ostatnio bardzo lubią odwoływać się do tradycji walk o niepodległą Ukrainę prowadzonych przez UPA i niechętnie słuchają o jej niechlubnych dokonaniach. Również w Polsce niektórzy politycy i publicyści z wyjątkową dezynwolturą traktują ukraińskie zbrodnie, w myśl zasady: my przed wojną zburzyliśmy im cerkwie, to oni zafundowali nam Wołyń – nie ma więc sensu wyważać, na kim ciążą większe winy.
Rzeczywiście nie ma powodu, aby przy każdej okazji wytykać współczesnym Ukraińcom zbrodnie UPA. Ale tak jak ofiarom mordów należy się hołd, tak nam wszystkim należy się prawda o wszystkich okolicznościach ich śmierci. Nawet jeśli przy okazji trzeba będzie zważyć ciężar win.