[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2009/04/05/strach-sie-nie-bac/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Pamiętam zupełnie niepowtarzalną minę prowadzącej wywiad, minę wyrażającą to, co chyba każdy dziennikarz musiał w tej chwili pomyśleć: czy pani prezydentowa kpi, czy naprawdę nie wie, dlaczego nikt – chyba tylko kompletny samobójca – nie ośmieli się zapytać jej małżonka o to, kim był, czym się zajmował i jak się nazywał jego dziadek? A nawet, co porabiał jego ojciec przed rokiem 1958, kiedy to mniej więcej pojawia się na kartach oficjalnej biografii.
Nie twierdzę, że w rodzinnej historii Aleksandra Kwaśniewskiego jest coś, co pragnie on ukryć – wystarczało, że przez wiele lat panowało takie przekonanie. I nadal panuje.
Sięgam po ten przykład, bo doskonale wyjaśnia on, dlaczego przez lat 20 nikt nie pofatygował się do takiego Łochocina (smutnych panów, których posłano tam służbowo, nie liczę), żeby popytać mieszkańców o dzieciństwo ich wielkiego i sławnego krajana.
W świetle tego, co się stało, gdy ktoś to wreszcie zrobił, ostrożność więcej niż zrozumiała. Zrozumiała jest też iście białoruska reakcja władzy – jeśli inni "gówniarze" zobaczą, że można tak łamać tabu, to zaraz ktoś zacznie, ja wiem, publikować opowieści świadków młodości Bronisława Geremka albo zapędzać się na inne obszary, których dotąd wystarczająco strzegł strach. A to się przecież "w pale nie mieści". Tu nie chodzi o Wałęsę, tu chodzi o legitymizację całej III RP i umowy, na której ją ufundowano!