O ile jednak wśród mężczyzn choroba alkoholowa dotyka głównie bezrobotnych i tzw. nierobotnych, jest wynikiem odrzucenia i życiowej bezradności, o tyle wśród kobiet upijają się nałogowo głównie te z najwyższej półki. Komentujący stan rzeczy naukowcy twierdzą wręcz: uzależnienie od rozładowującej stresy i napięcia gorzały to u kobiet "cena za sukces".
Upraszczając – mężczyzna chla, kiedy nie potrafi odnieść sukcesu w życiu zawodowym, kobieta wtedy, gdy jej się to uda. Mężczyzna wpada w alkoholizm, bo bez takiego sukcesu czuje się niepełny, bezwartościowy, kobieta – bo wysokiej pozycji zawodowej nie może ze swoim życiem pogodzić, bo praca zabiera jej życiową i uczuciową stabilizację, która, z jakiejś potrzeby, wydaje się jej bardziej do życia potrzebna.
Wiedzie to nieodparcie do bardzo niepoprawnego politycznie, ale logicznie oczywistego wniosku, że kobiety nie są stworzone do zawodowych sukcesów. Obojętnie, czy uznamy, że tak je ukształtowała opatrzność, czy dawkinsowe geny, czy obowiązujący model społeczny, widzimy jasno, iż za usilnie postulowaną emancypację płacą kobiety cenę wysoką – zdrowiem i zrujnowanym życiem.
Pewnie to część przekleństwa naszych czasów; skoro mężczyźni zanikają, ktoś ich musi zastępować, i nie ma na to rady. Ale żeby postulować sztuczne przyśpieszanie tych procesów za pomocą jakichś "parytetów", trzeba doprawdy bardzo kobiet nienawidzić i źle im życzyć.
Bo też, śmiem twierdzić, u źródła feminizmu leży właśnie psychopatyczna nienawiść do kobiet za to, że są kobietami, a nie mężczyznami.