Czy tak jest w istocie? Cóż, nie tylko fakty ujawniane niemal codziennie przez dziennikarzy "Rzeczpospolitej" i innych mediów, ale w gruncie rzeczy także niektóre oficjalne komunikaty władz w tej sprawie raczej nie skłaniają do podobnie optymistycznych ocen.
W końcu mimo upływu już niemal trzech miesięcy od dnia tragedii dostaliśmy od strony rosyjskiej tylko kopię nagrań z czarnej skrzynki, stenogramy rozmów z kokpitu Tu-154 oraz 1300 stron akt zawierających protokoły z oględzin ciał, z miejsca katastrofy i znalezionych tam rzeczy oraz protokoły przesłuchania niektórych świadków.
Znacznie szybciej od dowodów w sprawie katastrofy nadsyłanych i przywożonych z Moskwy przybywa pytań stawianych przez dziennikarzy na podstawie informacji, które zdobywają. Jak kwestia, dlaczego kontrolerzy z Siewiernego zezwolili kapitanowi Tu-154 na zejście do wysokości zaledwie 50 metrów, choć to absolutnie niezgodne z obowiązującymi zasadami. I dlaczego nie ma śladu zgody na ten manewr w opublikowanym stenogramie rozmów pilotów z wieżą? Albo jak ujawniona dziś przez "Rz" mniejsza faktyczna odległość między radiolatarniami (4,5 kilometra) niż zapisana w dokumentacji lotniska (5,15 kilometra). Czy ta rozbieżność mogła być jedną z przyczyn kwietniowej katastrofy?
Przez długie lata białe plamy w naszej wspólnej historii – rzecz jasna obok bardzo wielu innych czynników – zatruwały (i w znacznej mierze nadal zatruwają) stosunki między Polską a Rosją oraz między Polakami a Rosjanami.
Dlatego dobrze byłoby, abyśmy zamiast te białe plamy mnożyć, skoncentrowali się wyłącznie na usuwaniu istniejących. I dotyczy to zarówno naszej odległej, jak i najnowszej historii, a więc również tragedii pod Smoleńskiem.