Jednym ze sposobów na podniesienie profesjonalizmu wykonywania niektórych zawodów miała być licencja. Tak przynajmniej przekonują jej zwolennicy. Przeciwnicy uważają, że licencja to przejaw ingerencji państwa w wolność gospodarczą, a na dodatek nie stanowi ona żadnej zapory dla patologii. Gdzie leży prawda? Pewnie, jak zwykle, gdzieś pośrodku. Bo przecież i tak wszystko zależy od ludzi wykonujących określone zawody.
W założeniu licencje dla pośredników i zarządców nieruchomości miały ucywilizować sposób wykonywania tych zawodów. Miały też sprawić, że nieetycznych zachowań będzie mniej. Bo w grę wchodzą tu często bardzo duże pieniądze. Okazało się, że licencje rozwiązują problem tylko połowicznie. Na pewno nie eliminują z rynku osób nieuczciwych. I trudno się dziwić.
Samo wydanie licencji na wykonywanie jakiegokolwiek zawodu nie zapewni jeszcze ochrony tym, którzy korzystają z określonych usług. Na pośredników i zarządców można się oczywiście poskarżyć. Ale czy groźba odpowiedzialności dyscyplinarnej wystarczy? Jasne, że nie zawsze.
Tak jest zresztą we wszystkich zawodach. Nieuczciwi mogą być zarówno hydraulik oraz mechanik, jak i pośrednik czy zarządca nieruchomości. Licencja wszystkiego nie załatwia. Dobrze by było, gdyby w przyszłości, kiedy będzie rozważany kolejny pomysł na wprowadzenie nowych licencji, zastanowiono się, czemu w istocie ma to służyć. Licencja nie powinna przydawać pustego splendoru danej profesji. Powinna poświadczać autentyczne standardy, jakie obowiązują w danym zawodzie.
Niestety, nikt nie daje dziś uniwersalnej dla wszystkich zawodów licencji na uczciwość. Może egzamin byłby za trudny. Choć taki dokument to dopiero byłoby coś.