Okazuje się, że ten ostatni trochę się jednak pomylił – owa potęga została bowiem poważnie nadwątlona przed Trybunałem Konstytucyjnym. Potwierdził on fakt, że uprzywilejowanie rolników w zakresie płacenia, a właściwie niepłacenia, składek zdrowotnych jest nieuzasadnione.

Od lat mówi się o tym, że obowiązujące przepisy do sprawiedliwych nie należą. Składki zdrowotne opłaca za rolników budżet państwa, podczas gdy inne osoby osiągające przychód z pracy, z działalności gospodarczej czy też emeryci i renciści – muszą je zapłacić same. Efekt jest taki, że właściciel wielkiego, dochodowego gospodarstwa, zarabiający krocie, jest traktowany tak samo jak... bezrobotny. Za obu składkę płaci Skarb Państwa, czyli de facto my wszyscy. Niezależnie od tego, ile kto zarabia. To błąd – stwierdził Trybunał, wskazując, że to właśnie kryterium dochodowe powinno decydować o tym, czy ktoś jest w stanie, i ile, zapłacić za swoje ubezpieczenie zdrowotne.

Dawno nie było przed Trybunałem takiej zgodności – wniosek rzecznika praw obywatelskich poparł zarówno przedstawiciel prokuratora generalnego, jak i Sejmu. Sądzę, że zarówno ta jednomyślność, jak i dziura budżetowa mogą spowodować dalej idące zmiany – np. zastosowanie kryterium dochodowego do... rolniczych składek emerytalno-rentowych.

Tu również rolnicy są faworyzowani, podczas gdy dla innych nie ma zmiłuj. Właściciel warzywniaka płaci miesięcznie kilkukrotnie więcej niż właściciel gospodarstwa rolnego. To się oczywiście ubezpieczonym w KRUS opłaca – stąd rosnąca w siłę rzesza "rolników z Marszałkowskiej". Wystarczy kawałek ziemi za miastem, zwykle dzierżawiony przez lata komuś innemu, by korzystać z taryfy ulgowej.

Już słyszę te gromy ciskane przez niepocieszonych apologetów KRUS. Mogą też trafić w posłów PSL – wtorkowy wyrok i zbliżające się wybory samorządowe to niezła mieszanka wybuchowa.