Wikileaks skompromitowały dyplomację USA

Krótkie zdanie, wypowiedziane przez byłego doradcę ds. bezpieczeństwa prezydenta USA, było tak banalne, że aż przerażające: "Doszliśmy do wniosku, że powinniśmy wiedzieć wszystko".

Aktualizacja: 29.11.2010 20:53 Publikacja: 29.11.2010 20:38

Zbigniew Brzeziński udzielił w 1998 r. wywiadu francuskiemu tygodnikowi "Le Nouvel Observateur", w którym tłumaczył, dlaczego Ameryka musi wiedzieć wszystko. Oczywiście po to, by czuć się bezpiecznie. I nie chodziło mu o konkretną wiedzę na temat sytuacji politycznej w tym czy innym kraju, o profile psychologiczne prezydentów i premierów, o kontakty dyplomatyczne Rosji z Chinami czy Iranu z Syrią. Brzeziński nie miał na myśli całej wiedzy dotyczącej stosunków międzynarodowych. Miał na myśli całą wiedzę dotyczącą… wszystkiego. Zdobywaną za pomocą komputerów, satelitów i stacji nasłuchowych.

Nie spodziewał się jednak, że technologiczna potęga Ameryki, która dawała jej gigantyczną przewagę nad innymi państwami, stanie się już wkrótce bezużyteczna: najpierw w zderzeniu (dosłownym) z fanatycznymi, islamskimi terrorystami, którzy 11 września 2001 r. zadrwili ze służb wywiadowczych USA, a potem w starciu z pewnym blondynem z Australii, założycielem WikiLeaks, człowiekiem znienawidzonym dzisiaj przez amerykański wywiad, Departament Stanu i Pentagon.

Julian Assange skompromitował amerykańską dyplomację. Nie dlatego, że ujawnił tajemnice kluczowe dla bezpieczeństwa państwa, lecz dlatego, iż po raz kolejny naruszył coś, co jest drogie każdej szanującej się instytucji: reputację. Gdy Bob Woodward, słynny dziennikarz "Washington Post", opublikował w zeszłym roku tajny raport gen. Stanleya McChrystala na temat sytuacji w Afganistanie, przedstawiciele CIA błagali go, by wyczernił w jednym z akapitów słowa mówiące o "porażce wywiadowczej". Dla nich był to najważniejszy passus, ponieważ obnażał niekompetencję wywiadu.

Tym razem dostaliśmy dowód na niekompetencję Departamentu Stanu, który nie jest w stanie chronić swoich najcenniejszych zasobów: informacji.

Jeśli depesze wysyłane przez ambasadorów największego mocarstwa świata mogą zostać w każdej chwili wrzucone do sieci przez utalentowanego i wystarczająco bezczelnego hakera, to znaczy, że mocarstwo jest na tym polu w gruncie rzeczy bezbronne. Chiny i Rosja mają od wczoraj dużo większą wiedzę na temat amerykańskiej polityki zagranicznej (jeśli nie posiadały jej wcześniej). Czy Amerykanie mają podobną wiedzę na temat Chin i Rosji? Śmiem wątpić.

W ujawnionych depeszach nie ma właściwie żadnych sensacji. Notatka o tym, iż król Arabii Saudyjskiej naciskał na zbombardowanie instalacji nuklearnych Iranu, to tylko potwierdzenie tajemnicy poliszynela. Opowieść o informatorze w niemieckiej FDP, który przekazywał Ambasadzie USA w Berlinie notatki z rozmów koalicyjnych z partią Angeli Merkel, jest oczywiście intrygująca, ale znamy przecież o wiele bardziej mrożące krew w żyłach historie szpiegowskie. Portret premiera Turcji czyta się wartko, ale to, że Recep Tayyip Erdogan jest perfekcjonistą i urodzonym liderem, nie jest wiedzą czarnoksiężnika: wystarczy obejrzeć sobie na YouTubie kilka jego publicznych występów.

Nikomu jednak nie jest przyjemnie, gdy dowiaduje się, że jego przyjaciel na boku nazywa go "nagim cesarzem" czy uznaje za "mało kreatywnego" polityka. To dlatego autorzy przecieku mają częściowo rację, twierdząc, że ujawnienie dokumentów Departamentu Stanu stanie się przełomem w światowej dyplomacji. Niby wszyscy wiedzą, że poklepywanie się po plecach na szczytach NATO czy G20 jest tylko na pokaz, ale psychologiczny efekt poniedziałkowej publikacji jest nie do przecenienia. Chciałbym usłyszeć, co będą mieli sobie do powiedzenia Hillary Clinton i Guido Westerwelle przy okazji następnego spotkania. "Wiesz, Guido, twoja szefowa jest wprawdzie mało kreatywna, ale za to twój partyjny kolega z FDP bardzo nam pomógł. Jego notatki były bezcenne". "Nie ma sprawy, Hillary, zawsze możecie na nas liczyć".

W epoce WikiLeaks reguły rządzące dyplomacją nie zmienią się zasadniczo, choć będzie w niej dużo więcej nieufności i ostrożności ze strony najważniejszych aktorów. Amerykanie doznali w tym tygodniu bolesnej klęski. Kto wygrał? Julian Assange, który już zdobył niepodważalną sławę, oraz koncerny zajmujące się zabezpieczeniami baz danych, które będą miały bardzo dużo zleceń od bardzo ważnych klientów.

Zbigniew Brzeziński udzielił w 1998 r. wywiadu francuskiemu tygodnikowi "Le Nouvel Observateur", w którym tłumaczył, dlaczego Ameryka musi wiedzieć wszystko. Oczywiście po to, by czuć się bezpiecznie. I nie chodziło mu o konkretną wiedzę na temat sytuacji politycznej w tym czy innym kraju, o profile psychologiczne prezydentów i premierów, o kontakty dyplomatyczne Rosji z Chinami czy Iranu z Syrią. Brzeziński nie miał na myśli całej wiedzy dotyczącej stosunków międzynarodowych. Miał na myśli całą wiedzę dotyczącą… wszystkiego. Zdobywaną za pomocą komputerów, satelitów i stacji nasłuchowych.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Komentarze
Jacek Nizinkiewicz: Kłamstwo Karola Nawrockiego odsłania niewygodne fakty. PiS ma problem
Komentarze
Bogusław Chrabota: Alcatraz, czyli obsesja Donalda Trumpa rośnie
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump to sojusznik wysokiego ryzyka dla Nawrockiego
Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku