Reklama

Muammar Kaddafi zagrożony. Wojna domowa w Libii?

W Libii zanosi się na krwawą wojnę domową. Najdłużej urzędujący arabski dyktator Muammar Kaddafi ma więcej do stracenia niż obaleni niedawno przywódcy krajów sąsiednich: Zin el Abidin Ben Ali w Tunezji i Hosni Mubarak w Egipcie

Aktualizacja: 22.02.2011 00:45 Publikacja: 21.02.2011 18:53

W bardziej dosłownym sensie walczy o przetrwanie i o życie. Zwłaszcza że nie bardzo ma dokąd uciec. Amerykanie nie będą mu szukali złotej klatki za granicą jak Ben Alemu w Arabii Saudyjskiej. I nie ma znaczenia, że Kaddafi uchodził do niedawna za wzorcowy przykład nawróconego sponsora terroryzmu, niemal za nowego przyjaciela Zachodu w świecie islamu. Nikt na Zachodzie nie będzie ryzykował gniewu arabskiej ulicy, by go chronić.

Trudno też sobie wyobrazić, by po oddaniu władzy naród pozwolił mu pozostać w ojczyźnie, jak Egipcjanie Mubarakowi. W Libii nienawiść do dyktatora jest silniejsza, bo przez lata bardziej tłumiona. I, co jeszcze ważniejsze, drastyczniejsze są środki używane do zdławienia buntu.

Libia to nie Egipt i nie Tunezja – sugeruje to zresztą wyraźnie rodzina libijskiego dyktatora. Jeżeli syn Muammara Kaddafiego Saif al Islam mówi, że dyktatura będzie się broniła do ostatniej kuli, to zapewne nie żartuje. Wszystko wskazuje też na to, że część kraju z ważnymi miastami na wschodzie, w Cyrenajce, jest już poza kontrolą Kaddafich. Tam już prawie wszyscy, z armią i urzędnikami, są przeciw dyktatorowi. Tak się zaczynają wojny domowe.

Libijski reżim może się lepiej bronić, bo wyciągnął wnioski z rewolucji tunezyjskiej i egipskiej. Wyłączył Internet. Utrudnia komunikowanie się.

Świat zaś niewiele może zrobić oprócz nawoływania do nieużywania przemocy. Zwłaszcza że niecały rok temu uznał Libię za odpowiedni kraj do nadzorowania wolności obywatelskich. 155 (ze 192) państw opowiedziało się za przyznaniem jej miejsca w Radzie Praw Człowieka ONZ.

Reklama
Reklama

Wszystko rozgrywa się w gabinetach libijskich dowódców. Jeżeli armia i służby specjalne postawią na naród, a nie na dyktatora, to wielkiego rozlewu krwi uda się uniknąć.

W bardziej dosłownym sensie walczy o przetrwanie i o życie. Zwłaszcza że nie bardzo ma dokąd uciec. Amerykanie nie będą mu szukali złotej klatki za granicą jak Ben Alemu w Arabii Saudyjskiej. I nie ma znaczenia, że Kaddafi uchodził do niedawna za wzorcowy przykład nawróconego sponsora terroryzmu, niemal za nowego przyjaciela Zachodu w świecie islamu. Nikt na Zachodzie nie będzie ryzykował gniewu arabskiej ulicy, by go chronić.

Trudno też sobie wyobrazić, by po oddaniu władzy naród pozwolił mu pozostać w ojczyźnie, jak Egipcjanie Mubarakowi. W Libii nienawiść do dyktatora jest silniejsza, bo przez lata bardziej tłumiona. I, co jeszcze ważniejsze, drastyczniejsze są środki używane do zdławienia buntu.

Reklama
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po co te dziwne aluzje, pośle Ćwik? Czy wracają czasy rechoczących wujków?
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Rekonstrukcja, czyli Donald Tusk idzie na wojnę
Komentarze
Rusłan Szoszyn: 40 minut udawania w Stambule. Dlaczego Władimir Putin nie spieszy się z końcem wojny?
Komentarze
Michał Płociński: Premier Radosław Sikorski. To kiedy Donald Tusk ustąpi?
Komentarze
Rekonstrukcja rządu. Donald Tusk nie przypadkiem skupił się na trzech kwestiach
Reklama
Reklama