I o niej będzie w tym felietonie. Ale zanim przejdziemy do spraw poważnych dygresja o rzeczy, która taką nie jest czyli o profesorze Sadurskim. "Ten jeden z najwybitniejszych polskich intelektualistów" poświęca mi sporo swoich, blogierskich wysiłków. Niestety, pewnie z powodu kompleksów, nie mogę się mu tym samym zrewanżować. Aby jednak nie być oskarżonym o czarną niewdzięczność tym razem swoją niegodną klawiaturą spróbuję chociaż troszkę oddać mu na co zasłużył.
Profesorowi, jako rasowemu liberałowi, świętości z kościoła przemieściły się do salonu. Jeśli więc ktoś, jak ja, poważy się zjechać patetyczne brednie wyniesionego na piedestał przez towarzystwo intelektuała, w tym wypadku Marcina Króla, to widocznie powodowany musi być kompleksami. Ta szkoła krytycznego myślenia właściwa jest również Królowi. Ten z kolei uznaje Graczyka za "karła", który dowartościowuje się usiłując strącać z piedestału "olbrzymów". Tymi historycznymi olbrzymami na miarę Kościuszki i Piłsudskiego są redaktorzy Tygodnika, wśród których, jak skromnie zaznaczył Król, był również on sam. Napisał, że jego ojczyzną było rzeczone pismo. Wydaje się więc, że drobna różnica między Piłsudskim, a Królem polega na tym, że dla tego pierwszego ojczyzną była Polska.
W tym samym czasie co książka Graczyka pojawia się publikacja Jana Grossa, który w sposób nierzetelny czyni z Polaków wspólników holocaustu. W wypadku Grossa salon apeluje o prawo do nawet najdalej idącej krytyki i zmierzenia się z obowiązującymi stereotypami. W wypadku Graczyka oburza się na szarganie świętości. Zaiste, dla jednych ojczyzną jest Tygodnik Powszechny.
Zaraz, ale miało być o Sadurskim... Co by tu jeszcze o nim? Acha, profesor zauważa, że prawie wszystkie swoje teksty poświęcam Wyborczej. Wedle klasycznej definicji prawdy profesor kłamie, co można stwierdzić empirycznie. Ale według liberalnej definicji Sadurskiego ma rację, gdyż jest "jednym z najwybitniejszych polskich intelektualistów". Dlaczego nim jest? Bo tak z pewnością powie o nim Marcin Król. A przecież Król jako jeden z najwybitniejszych musi znać innych najwybitniejszych. Może nawet uczyni Sadurskiego redaktorem Tygodnika honoris causa? Żeby jednak Sadurski miał trochę racji również w tradycyjnym sensie, specjalnie dla niego w tym felietonie napiszę coś o Wyborczej.
Weekendowy organ Michnika zaczyna się od kolejnej wrzutki na temat Smoleńska. Bo wprawdzie wykształciuchy mają już dosyć gadania o trupach, ale jeśli z właściwej pozycji, to jak najbardziej. A właściwa to ciąg dalszy insynuacji na temat presji wywieranej na pilotów. Tym razem więc czytamy na pierwszej stronie, że jakiemuś anonimowemu członkowi BOR-u przypomniało się nagle, że przed startem był jakiś spór między gen. Błasikiem, a pilotem Protasiukiem. I już sprawa jest oczywista. Na pewno pilot nie chciał lecieć, a generał Błasik zmusił go na osobiste życzenie prezydenta Kaczyńskiego. Co, że w dokumentach śledztwa nic na ten temat nie ma? Przecież sprawa oczywista. Tylu już było anonimowych świadków i nieistniejących dokumentów. Zapewniam Czytelników, że Wyborcza dostarczy nam kolejnych, a przecież trzeba jej ufać jak mówią najwybitniejsi. To pierwsza lekcja dziennikarstwa a la Wyborcza, a w środku wywiad oburzonego olbrzyma z Tygodnika Krzysztofa Kozłowskiego. Wywiad ważny bo przeprowadza go sam Paweł Smoleński. A to też nie byłe kto, ten sam, który kupował Michinkowi magnetofon do podsłuchiwania Rywina. Kiedy szefowi nie chciało się pisać wstępniaków objaśniających jakieś ważne zjawisko, Smoleński zawsze na posterunku robił właściwy reportaż. To on rozczulał nas łzami w oczach córeczki ubeka, zabójcy Bogdana Włosika; to on stworzył postać innego ubeka, który pouczał nas o złu lustracji. I teraz nie zawodzi. Sufluje Kozłowskiemu kolejne tematy do oburzenia z wprawą cyrkowego żonglera. Zapyta więc zdumiony o opinie Graczyka na temat nieprzyjaźni Stefana Wyszyńskiego i Tygodnika, a kiedy oburzony Kozłowski wywodził będzie o miłości, którą prymas darzył jego środowisko, nie wspomni o żadnym z faktów, które przytacza autor książki.