Kopenhaga złożyła wniosek o członkostwo w UE dzień po tym, gdy do Unii zgłosił się Londyn. I trzy kraje — Wielka Brytania, Dania i Irlandia — weszły do UE razem 1 stycznia 1973 roku. Danie była zawsze silnie związana gospodarczo z Wielką Brytanią, dzieli z nią proatlantyckie zapatrywania i pewną dozę eurosceptycyzmu: niechęć do wspólnej waluty, wyjątki w dziedzinie polityk sprawiedliwości i spraw wewnętrznych. Trudno też pewnie znaleźć kraj w UE, któremu bardziej by zależało na jak najbliższych relacjach z Wielką Brytanią po brexicie. Skoro więc szef rządu tego kraju czuje się bezsilny wobec obecnego kryzysu, to nikt już Brytyjczykom nie pomoże. Poza nimi samymi.
Bo nawet ostatnia oferta unijna nie jest żadną nową jakością. Jean-Claude Juncker zrobił to, co od miesięcy było uważane za jedyną możliwą opcję: prawnie wiążąca deklaracja, że tworzona na potrzeby irlandzkiej stabilności unia celna Wielkiej Brytanii z UE nie będzie wieczna. I zastąpi ją jakiś rodzaj porozumienia handlowego, które spełni jednocześnie dwa cele: brak twardej granicy między Irlandią a Irlandią Północną oraz przywrócenie Wielkiej Brytanii tak przez niej oczekiwanej suwerenności w sprawach polityki handlowej. Jak ma być to zrealizowane, nikt dziś nie wie. I nie wiadomo, czy deputowani w Izbie Gmin dadzą się tym zapewnieniom przekonać. Ci, którzy głosowali do tej pory przeciwko porozumieniu wynegocjowanemu przez May z Brukselą dostają tylko pretekst, żeby zmienić zdanie i zachować twarz.
Całe dotychczasowe doświadczenie z brexitem pokazuje, że rozwód z Unią jest piekielnie trudny. Nie dlatego, że ta chce ukarać odchodzących, choć z pewnością są politycy w Europie, którym przyświecają takie intencje. Ale dlatego, że wieloletnie członkostwo w UE wytwarza taką sieć wzajemnych powiązań i zależności, że wyplątać się z niej nie da. Można tylko ją poprzecinać, co obie strony naraża na poważne straty. Z czasem wszystko się ułoży, ale warunek jest jeden: trzeba rozstać się w przyjaźni. Tylko od Londynu zależy, czy tak się stanie.