W lipcu, gdy pojawiły się informacje o możliwym blokowaniu wydobycia tego surowca w Polsce przez instytucje unijne, pisałem, że "sprawa łupków, w której interes Polski jest tak istotny, oczywisty i ewidentny, powinna – wiem, że to brzmi naiwnie – zostać wyjęta spod powszechnie obowiązującego i niszczącego nasz kraj paradygmatu wojny domowej."

Jeśli rządowi i opozycyjni decydenci potrafili wznieść się ponad trawiący Polskę szał plemiennej nienawiści, oznacza to nieoczekiwane zwycięstwo zdrowego rozsądku. Nie lubię używać wielkich słów, ale tu zrobię wyjątek i powiem: jest to również zwycięstwo patriotyzmu. Oznacza to, że PiS – i osobiście Jarosław Kaczyński – potrafił przedłożyć interes kraju nad logikę wojny domowej i nad zrozumiałe emocje, związane z antypisowską kampanią pogardy polityków Platformy i proplatformerskich mediów.

Co więcej – zawarcie takiego porozumienia sugeruje, że lider PiS nie podziela wizji najbardziej sfanatyzowanej części swojego zaplecza, w myśl której rząd PO jest niemal władzą okupacyjną. Zawarcie porozumienia oznacza też, że Platforma – i osobiście Donald Tusk – potrafi bodajże w jednym punkcie zrezygnować z paradygmatu, iż wszystko jest mniej ważne niż wdeptanie PiS w ziemię, a osiągnięciu tego celu najlepiej służy eskalowanie konfliktu w każdej możliwej sprawie. A wiadomo, że takie myślenie dominuje w otoczeniu premiera.

Porozumienie w sprawie łupków nie oznacza, że bitwę o eksploatację tego surowca wygramy (przeciwnicy, czyli Rosjanie i zachodnie lobby energetyki odnawialnej, pozostają silni i nie zrezygnują). Nie oznacza też, że kończy się polska wojna domowa. Ale to znak, że sukces w obu tych sferach może być realny. A to już bardzo dużo.