Można oczywiście uzasadniać, jak robi to rządząca PO, że kontrowersyjna nowelizacja ustawy o dostępie do informacji publicznej jest potrzebna do ochrony interesów państwa, nie zmienia to jednak faktu, że efektem nowego przepisu będzie ograniczenie dostępu obywateli do informacji o tym, co robią rządzący. Dwa tygodnie przed wyborami trudno wyobrazić sobie decyzję bardziej odstraszającą wyborców od udziału w życiu publicznym.

Swą decyzję prezydent Komorowski motywował troską o wypełnianie zobowiązań wobec Unii Europejskiej. Faktycznie, jesteśmy spóźnieni o sześć lat z realizacją unijnego prawa. Jednak to nieprawda, że Europa domaga się od nas tak restrykcyjnych przepisów ograniczających dostęp do informacji. Potwierdza to m.in. stanowisko MSZ wobec kontrowersyjnego fragmentu nowelizowanej ustawy.

Prezydent, podpisując ustawę, zapowiedział, że w przyszłości zaskarży ją do Trybunału Konstytucyjnego. Oznacza to, iż być może kiedyś – za rok, dwa – skandaliczne przepisy zostaną uchylone. Gdyby Komorowski, zamiast składać podpis pod ustawą, od razu wysłał ją do TK, decyzję w sprawie dostępu do informacji mielibyśmy już za dwa – trzy miesiące, bo w Polsce jest obyczaj, że w takich sytuacjach Trybunał do wniosków prezydenta odnosi się w pierwszej kolejności.

Dlaczego Bronisław Komorowski tak nie uczynił? I skąd tak wielka determinacja polityków PO, aby forsować przepisy, które ewidentnie ograniczają prawa obywatelskie w Polsce, przeciw którym protestowali nie tylko znani prawnicy, politycy, ale również ojcowie „Solidarności" i organizacje pozarządowe? I jak to możliwe, że taką ustawę przyjęła partia mająca słowo „Obywatelska" w nazwie?