Rządzący z jednej strony zapewniali, że chcą podwyżek dla nauczycieli, ale równocześnie usiłowali przekonywać swych wyborców, że ten „protest ma charakter polityczny". Jeśli jednak obok kojarzonego bardziej z SLD Związku Nauczycielstwa Polskiego swój protest zaostrza nauczycielska Solidarność – decydując się na głodówkę okupujących małopolskie kuratorium oświaty – sytuacja robi się niepokojąca, ponieważ „S" stanowiła związkowe ramię PiS. I nic nie pomoże nadąsana mina przewodniczącego „S" Piotra Dudy oraz zapewnienia, że on z ZNP rozmawiać nie będzie, skoro nauczycielskie organizacje Solidarności są zdesperowane.
I jeśli w tym proteście pojawia się polityka, to właśnie uprawia ją Duda, kombinując, jak nie skonfliktować się z rządem, a zarazem nie odciąć się od związkowego zaplecza. I czystą polityką jest proponowanie, by rząd negocjował osobno z Solidarnością, a nie w ramach Rady Dialogu Społecznego.
Działalność Dudy jest tym bardziej polityczna, że wiele wskazuje na to, iż Solidarność chce osobnych negocjacji tylko po to, by się z rządem dogadać na gorszych warunkach niż oczekiwane przez ZNP i ogłosić, że dobry rząd poszedł na ustępstwa, zaś złe związki dalej chcą protestować, gdy dobre się dogadują z rządem. Pytanie tylko, czy dla lidera związkowego ważniejsza powinna być lojalność wobec władzy niż wobec innych związków.
Nawet jeśli Solidarność będzie teraz pełnić funkcję związkowego konia trojańskiego w sprawie protestu nauczycielskiego, konfrontacja PiS z „S" wydaje się jednak nieunikniona. Po pierwsze obietnica wydatków socjalnych będzie zachęcała kolejne grupy zawodowe do zgłaszania swoich postulatów. Co chwilę będą więc wybuchały nowe ogniska sporu – a to cywilnych pracowników wojska, a to pracowników sądów i prokuratur, a to rolników, o służbie zdrowia nie wspominając.
W dodatku premiera Mateusza Morawieckiego i Solidarność wkrótce skonfliktuje sprawa zakazu handlu w niedzielę. Od początku „S" protestowała przeciwko powolnemu dochodzeniu do pełnego zakazu, uznając rozłożenie wdrożenia tego przepisu na dwa lata za zło konieczne. Premier zdaje sobie jednak sprawę, że zakaz handlu nie tylko osłabił polskie małe sklepy, ale również niekorzystnie może wpłynąć na wzrost gospodarczy. W sytuacji, gdy rząd zdecydował się zwiększyć dług publiczny, by zrealizować „piątkę" Kaczyńskiego, zliberalizowanie zakazu handlu może się okazać konieczne. Z dwóch powodów: po pierwsze makroekonomicznego – przy spowolnieniu wzrostu złagodzenie zakazu handlu w niedzielę może rozkręcić gospodarkę w tym kluczowym momencie. Po drugie zaś mamy do czynienia z pewnym paradoksem – rząd z jednej strony mówi Polakom: rodzice dostaną 500+ na każde dziecko, macie pieniądze, wydawajcie! Ale drugą ręką wprowadza stopniowo pełen zakaz handlu w niedzielę, co wydawanie tych pieniędzy naprawdę utrudnia, bo każdy – a już zwłaszcza rodzic – wie, że po pracy i szkole w tygodniu oraz po zajęciach dodatkowych, harcerstwie, warsztatach itp. w sobotę tylko niedziela zostaje na to, by kupić nowe trampki, strój gimnastyczny czy książki. Pełne efekty 500+ są możliwe dopiero przy zlikwidowaniu zakazu handlu w niedzielę, co dla „S" byłoby kamieniem obrazy.