Tak wysoki wyrok jest ostrzeżeniem dla wszystkich białoruskich opozycjonistów i ludzi walczących o prawa człowieka, by nie przyjmowali zagranicznych pieniędzy.

Aleksander Łukaszenko i jego współpracownicy doskonale wiedzą, że takie organizacje jak Wiasna nie przetrwają bez wsparcia z zewnątrz. Możliwości ich działania są systematycznie ograniczane, a szanse na znalezienie jakichkolwiek środków wewnątrz Białorusi – żadne. Tymczasem na pomoc prawną dla osób prześladowanych przez władze, na grzywny potrzeba pieniędzy. I władza chce dopływ tych pieniędzy uciąć.

Niestety, w tej sprawie niechlubną rolę odegrała Polska (podobnie zresztą jak  i Litwa). Nasi urzędnicy bez wyobraźni dostarczyli bowiem stronie białoruskiej dowody, że Bialacki ma na koncie  w naszym kraju spore kwoty. Białorusini przechytrzyli polską prokuraturę  i dostali dokładnie to, czego chcieli  – dokumenty bankowe.

Z rozstrzygnięcia sprawy Bialackiego można wyciągnąć dwa wnioski. Pierwszy, że reżim Łukaszenki tam, gdzie uzna to za konieczne, wciąż działa  bardzo ostro i wszelkie nadzieje na  liberalizację czy demokratyzację są płonne. Tu nic się nie zmieniło. I drugi, że jeśli chcemy pomagać białoruskiej opozycji czy, szerzej, białoruskiemu społeczeństwu obywatelskiemu, musimy to robić w sposób przemyślany  i skoordynowany. By rzeczywiście pomóc, a nie zaszkodzić.