Jakaś część, z braku wyboru, pozostanie w szkołach, ale reszta, ambitniejszych i bardziej przebojowych, zapewne młodszych ludzi odejdzie szukać szczęścia w innych branżach. Deficyt kadry uczącej tylko się powiększy, by rychło doprowadzić do załamania się następstwa pokoleń w tym zawodzie.
A zatem, skoro strajk się zaczął i trwa, koniecznie trzeba, by jego organizatorzy zrozumieli wagę słowa. A przeciwników mają wyjątkowo silnych i doświadczonych. Rządząca partia zdążyła się wyspecjalizować w atakowaniu elit. Byli już lekarze, sędziowie, lekarze rezydenci. Technologia obdzierania ich z zaufania jest więc perfekcyjnie rozpracowana.
Na dodatek z równie wielką precyzją kręcą się koła propagandowych maszyn mediów państwowych. Cała ich moc jest skierowana na jeden, krytyczny przekaz. I trudno mówić o jakimkolwiek symetryzmie. Media niezależne nie koncentrują się tak na strajku tak, jak jego przeciwnicy. Z jednej strony mamy więc zmasowany atak, z drugiej - najwyżej wyważone relacje stacji komercyjnych. Czy to wystarczy, by utrzymać wiarygodność narracyjną strajkujących? Mam spore wątpliwości.
Nauczyciele nie wykorzystują dostatecznie jedynej sfery będącej poza zasięgiem rządzących, zarazem jedynej, w której mogą odnieść sukces - internetu. Ich receptą na komunikację jest twarz zmęczonego, zgranego jak stara płyta Sławomira Broniarza. To pomysł fatalny, bo zniszczenie wizerunku jednego człowieka jest wyjątkowo łatwe. Potrzeba nowych twarzy, młodych i wiarygodnych rzeczników strajkujących. Potrzeba pomysłów i kreacji.
Jeden internetowy pomysł - piosenka „Belfer nie świnia” - to stanowczo za mało. Jeśli taka kreacja się nie narodzi najbliższych dni, a już z pewnością do obiecanego przez premiera na okres poświąteczny „okrągłego stołu”, strajk nie dotrzyma. Publiczne media zohydzą i zastraszą nauczycieli, którzy w poczuciu przegranej odstąpią od „bezsensownego” i „szkodliwego społecznie” strajku, zaakceptują jakąś kolejną „ostateczną” ofertę rządu i wydarzy się to co na początku tego komentarza.