Jarosław Kaczyński, nie zauważając na konwencji PiS w Lublinie tematu, dał do zrozumienia, że strajk nie stanowi dla niego istotnego problemu. O proteście wspomniał za to w swoim przemówieniu premier. Uczynił to jednak w sposób nawet jak na niego przedziwny. Przypomniał o planowanym na po świętach okrągłym stole, do którego zaprasza wszystkich ludzi dobrej woli. Zabrzmiało to trochę jak wielkanocne życzenia mieszczące się z trudem w koszyczku między pisankami a cukrowym barankiem.
Jeśliby jedno (milczenie prezesa) i drugie (pełne wiosennych uśmiechów wystąpienie premiera) przełożyć na język polityki, komunikat byłby prosty. Czekamy, aż się złamiecie i pójdziecie na nasze warunki. Sens waszego strajku przestaje być dla Polaków wiarygodny, a rosnące poczucie dyskomfortu moralnego każe wam wrócić do szkół jeszcze przed maturami. A my poczekamy. Okrągły stół pozwoli zaś przyklepać nasze warunki.
Czytaj także: Rząd wziął kurs na strajk
W kontrze do tego, czego prezes nie powiedział, wyjątkowo wyraziście zabrzmiały jego słowa o wejściu Polski do strefy euro. Jarosław Kaczyński zawyrokował, że wprowadzenie nad Wisłą wspólnej waluty jest szkodliwe i niepożądane, a będzie możliwe dopiero wtedy, kiedy nasz kraj uzyska poziom gospodarczy Niemiec. Czyli – mówiąc krótko – nie za naszych czasów. Co prawda zobowiązują nas do tego traktaty, ale skoro nie określają daty, a Polacy są w większości przeciwko, to o akcesji Polski do strefy euro nie należy myśleć. Sprawa jest jasna.
Mam z tą deklaracją pewien problem. Z jednej strony wielokrotnie nawoływałem na tych łamach do debaty nad wprowadzeniem wspólnej waluty, a skoro liderzy PiS to zrobili, to powinienem czuć satysfakcję. Z drugiej, naprawdę o nią ciężko, bo prezes debatę otworzył i... od razu zamknął głośnym i jednoznacznym „nie”. A zatem sprawy – teoretycznie – nie ma, choć wszyscy wiemy, że nie tylko jest, ale na dodatek ma z perspektywy szans polskiego rozwoju kapitalne znaczenie.
Na szczęście ścieżkę dyskursu pozostawił otwartą premier Mateusz Morawiecki, poszerzając deklarację prezesa o długi i wyjątkowo zgrabny wywód o szkodliwości wspólnej waluty. Filipika Morawieckiego o euro była kompilacją teoretycznych hipotez, dowolnie dobranych faktów, półprawd i uproszczeń. A z taką narracją można przynajmniej polemizować. To na naszych łamach możemy obiecać.
Niemniej nie mam wątpliwości, że opozycji wyjątkowo ciężko będzie teraz, po tym splakatyzowaniu problemu, podjąć temat euro w kampanii. Ryzyko polityczne jest zbyt wielkie.