Polacy w ogromnej większości nie chcą zmian w emeryturach. Wreszcie więc powiał wiatr w żagle związkowców. "S" zebrała już 2 mln podpisów pod żądaniem referendum, zaś OPZZ nie wyklucza strajku generalnego. W poniedziałek rozpocznie się permanentna pikieta "S" pod siedzibą premiera. Jarosław Kaczyński z okna patrzył na miasteczko pielęgniarek, teraz rzędy namiotów zobaczy i Donald Tusk
To jednak, co ma być pokazem siły związkowców, będzie pokazem ich słabości. W ubiegłym roku protestowali pod hasłem "Polityka wasza, bieda nasza". Efekty były raczej skromne - poza zdenerwowaniem warszawiaków, tkwiących w korkach. Porównajmy: S" zmobilizowała wtedy na demonstracje kilkadziesiąt tysięcy osób, tymczasem kilka miesięcy wcześniej przeciw wydłużeniu wieku emerytalnego z 60 do 62 lat protestowało na ulicach 3 mln Francuzów. Tak odpowiedzieli na wezwanie ośmiu czołowych francuskich central.
Związki w Polsce słabną. Dwa największe - "S" i OPZZ - mają po około 700 tys. członków. Do związków należy 7 proc. Polaków (czyli 15 proc. pracowników najemnych), co jest jednym z najgorszych rezultatów w UE. Tymczasem jeszcze w 1991 r. związkowcem był co piąty Polak.
Dlaczego tak się dzieje? Polakom nie podobają się związkowe przywileje i wygodne posadki działaczy. Związki uważane są też za nieefektywne, kojarzą się raczej z zadymiarzami palącymi opony i nie potrafiącymi nic konstruktywnego zaproponować - poza kolejnymi żądaniami. Mocno zaszkodziło im też mieszanie się do polityki i popieranie poszczególnych partii.
Związkowcom, którzy w ostatnim dwudziestoleciu wysadzili z siodła co najmniej dwa rządy, coraz trudniej pogodzić się z tą tendencją. Może dlatego zachowują się już desperacko. Straszenie protestami w czasie Euro 2012 to już zwykły szantaż. Byłaby to wielka kompromitacja Polski, ale i związkowców.