Były sekretarz PZPR spotyka się z protestującymi związkowcami z „Solidarności" i... śpiewa z nimi „Mury" Kaczmarskiego, nieformalny hymn dawnych antykomunistów. Narzuca SLD ostro antyrządową politykę w kwestii emerytur. Wreszcie — pogardliwie określa palikociarnię mianem „naćpanej hołoty".

Wytłumaczyć to łatwo. Niegdysiejszemu „kanclerzowi" zagraża Palikot, mający więcej szans na odegranie roli wodza lewicy. Palikot wspiera rząd w kwestii emerytur, Miller musi się od niego ostro odróżnić. W dodatku "człowiek z penisem" w walce z Millerem wykorzystuje sprawę tajnych więzień CIA i chce oddać byłego premiera prokuratorowi, więc liderowi SLD puszczają nerwy.

Ale w polityce nawet spory, w którym strony pierwotnie tak naprawdę strategicznie nie różnią się bardzo od siebie, a dzielą je kwestie taktyczne czy personalne, potrafią rodzić poważne skutki.

Warto zauważyć, że logika sytuacji pcha Millera do wojny z salonem III RP. Salonem, którego ulubieńcem jest Palikot. Zwłaszcza, że były premier znajduje się zarazem w stanie długotrwałej wojny, podlanej silną niechęcią osobistą, z inną pieszczoszką salonu - Magdaleną Środą. Jednocześnie "palikociarnia" wysyca niszę wyborców lewicowych kulturowo, skłonnych zaś do liberalizmu gospodarczego. Jest to niedawne stanowisko samego Millera, który kilka lat temu nawrócił się na radykalnie wolnorynkowe myślenie. Ale teraz logika podziału wymusza na nim zwrócenie się gdzie indziej - ku lewicy społecznej, związkowej. A plebejusze są są w Polsce tradycjonalni, często związani sentymentalnie z dawną "S". Zdobycie ich sympatii jest dla Millera warte odśpiewania "Murów"...

Warto odnotować tę ewolucję Millera. Za chwilę wiatry mogą zdmuchnąć go ze sceny, albo kazać mu podążać w innym kierunku. Ale nie sposób wykluczyć, że pod jego wodzą powstanie jakiś polityczny byt, łączący społeczną lewicowość z niechęcią wobec salonu, i perspektywicznie będący możliwym koalicjantem bardziej dla Kaczyńskiego, niż dla Tuska. Mało prawdopodobne? Zapewne. Niemożliwe? Nie sądzę.