Właściwie żadnej polityki, co z niemałą satysfakcją odnotowała gazeta, która strzeże, aby się duchowni do polityki nie mieszali. A dokładnie – aby nie mieszali się ci duchowni, którym ona na to nie zezwala. Bo ci słuszni oczywiście mogą, głównie po to, żeby przekazać tym niesłusznym, że nie mają racji oraz prawa zajmować się czymkolwiek innym niż tylko najwęziej pojmowanym życiem religijnym.

No, owszem, wydarzył się jeden nieprzyjemny incydent. W kościele na warszawskich Bielanach wywieszono obraz przedstawiający alegorię katastrofy smoleńskiej. Gazeta udzielająca duchownym koncesji oburzyła się, że kiczowaty, a przede wszystkim – co to jest, żeby epatować wiernych w święta jakimiś drastycznymi obrazami, wybuchającymi samolotami i wyrywanymi sercami. Święta są od tego, żeby zjeść czekoladowego zajączka i posłuchać jakiegoś rozsądnego księdza, który opowie, że nawet sataniści nie są źli, Nergal właściwie jest zabawny i miły, a ciągłe domaganie się jakichś rozliczeń czy innych śledztw w sprawie ewidentnego nieszczęśliwego wypadku pod Smoleńskiem to przejaw niezdrowej obsesji.

Są dwie szkoły. Zgodnie z jedną Kościół powinien stać z boku wydarzeń i starać się do nich bezpośrednio nie odnosić. W warunkach Peerelu to bywał wymóg rozsądku, choć czasem wydawało się, że hierarchowie są zbyt wstrzemięźliwi. Jakie skutki taka postawa przynosi Kościołowi w dzisiejszych czasach, najlepiej pokazuje sytuacja z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Za pierwszym razem wysłano po niego jakichś zahukanych, przerażonych, anonimowych i pewnie wziętych z łapanki księży, których wierni po prostu byli uprzejmi przegonić. Niewiele było sytuacji, w których autorytet Kościoła ucierpiałby w równym stopniu.

Drugą szkołę symbolizuje Piotr Skarga. O księdzu Skardze opinie są niejednoznaczne. Niektórzy historycy twierdzą, że swoimi kazaniami – stojąc na czele ruchu kontrreformacji – narobił Rzeczypospolitej większej szkody, niż jej pomógł. Ale nikt nie kwestionuje jego roli w zachęcaniu do poważnego pojmowania przez polityków swojej roli. A działo się to w czasach potęgi państwa polskiego.

Dziś sytuacja jest poważniejsza, do potęgi bardzo nam daleko, a zapotrzebowanie na otrzeźwiający głos, przemawiający do sumień, raczej wzrosło, niż zmalało. Ale gdyby dzisiaj pojawił się ponownie Piotr Skarga, trudno byłoby mu wypełniać swoją misję. Już po pierwszym kazaniu, w którym pouczałby polityków, zostałby napiętnowany przez udzielających koncesji na udział w życiu publicznym. A jednak coś mi mówi, że zamieniłbym dziesięciu księży Bonieckich na jednego Skargę.