Platforma Obywatelska zrobiła właśnie pierwszy krok do likwidacji Krajowej Szkoły Administracji Publicznej, kuźni polskiej służby cywilnej. Powód? Utrzymujaca KSAP Kancelaria Premiera tłumaczy, że absolwentom szkoły trudno znaleźć zatrudnienie w urzędach. Brzmiałoby to może komicznie, gdyby nie waga sprawy.
Wbrew obietnicom PO urzędników w Polsce jest coraz więcej, a kolejne próby ograniczenia ich liczby spełzają na niczym. Jeśli zaś nowych urzędników zatrudnia się według klucza partyjnego (a nie ma dnia, by gazety nie napisały o tego typu nominacjach, szczególnie w samorządach), łatwo potem narzekać, że absolwenci kuźni kadr nie mogą znaleźć pracy.
A czy KSAP rzeczywiście jest kuźnią elit? Wystarczy wspomnieć, że ukończyli ją tak cenieni politycy jak śp. Władysław Stasiak czy obecna minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska oraz znani ambasadorowie Jan Pastwa czy Waldemar Dubaniowski. Wyróżniają się oni na tle innych osób publicznych.
Owszem, są kraje, w których po wyborach zmieniają się wszyscy pracownicy administracji aż do sprzątaczki włącznie. I nikt nie zarzuciłby, że nie są to kraje demokratyczne. Kłopot w tym, że na początku transformacji w Polsce podjęto decyzję, by oddzielić polityków od fachowych, apolitycznych urzędników. Jeśli rządząca dziś Platforma Obywatelska chce tę zasadę zmienić, to niech powie o tym wprost.
Wygląda jednak na to, że rząd Donalda Tuska chce zniszczyć dotychczasowy system, nie mając pomysłu na to, jak powinna funkcjonować administracja. Gigantyczny wzrost zatrudnienia urzędników za jej rządów tylko o tym świadczy.