Być może doniesienia "Moskowskich Nowosti" ze Strasburga o polskiej przegranej w sprawie katyńskiej to tylko tworzenie zasłony dymnej przed wyrokiem, który ostatecznie będzie w większości punktów korzystny dla naszego kraju. Ale nawet jeśli tak, to zwolennicy polsko-rosyjskiego pojednania i w ogóle ci, którzy dobrze życzą Rosji, mają powód do zmartwienia.
Bo jest truizmem, że ani tego pojednania, ani Rosji naprawdę wolnej nie będzie dopóty, dopóki kraj Przyjaciół Moskali nie rozliczy się ostatecznie z krwawymi kartami swej historii. Sprawa katyńska to ważny element tych rozliczeń. To, że zbrodni tej dokonało NKWD na rozkaz z Kremla, władze rosyjskie uznały wielokrotnie – ustami prezydentów Jelcyna i Miedwiediewa, premiera Putina, uchwałą Dumy.
Ale zarazem fakt ten jest stale kwestionowany w mediach i dla większości Rosjan wcale nie jest oczywisty. Odwrotnie – w ciągu ostatniego roku odsetek Rosjan uważających, że w Katyniu mordowali Niemcy, wzrósł z 18 do 24 procent, odsetek uznających zaś, że rozstrzeliwało NKWD, spadł z 35 do 34.
W tej sytuacji jakakolwiek niejasność w orzeczeniu Trybunału, jakikolwiek element polskiej przegranej – nawet gdyby dotyczyła ona tylko jednego elementu skargi, a we wszystkich pozostałych rodziny katyńskie wygrałyby – posłużyłby rosyjskim przeciwnikom destalinizacji do dalszego zaciemniania sprawy, kwestionowania oczywistości i robienia współobywatelom wody z mózgu.
We wstrząsającym filmie dokumentalnym Aleksandra Kuprina o poligonie w podmoskiewskim Butowie, gdzie za czasów terroru rozstrzelano i pochowano ponad 20 tysięcy osób, mówi się o tym, jak dziesięciolecia później pilnujący tego nieużywanego już obiektu żołnierze (niemający żadnego związku z tym, co działo się tam przedtem) bez jasnej przyczyny załamywali się psychicznie. I wieszali się na drzewach wyrosłych na grobach pomordowanych.