To jeszcze można zrozumieć, mówi się o ustalaniu listy poszkodowanych. Ale gdy dowiadujemy się, że ta sama rosyjska prokuratura próbuje badać powiązania rodzinne dwóch pilotów, o czym piszemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej", w głowach odzywa się nam ostrzegawczy dzwonek.
W wersji light wniosek do IPN, by sprawdzić, czy na przykład dziadkowie polskich pilotów nie byli tajnymi współpracownikami komunistycznych służb, to kolejna recepta na to, aby gmatwać i przedłużać śledztwo. Choćby po to, aby go nie zamykać i nie wydawać Polsce niczego. Albo ślad zwykłej głupoty prokuratorskich biurokratów.
W wersji hard to ślad jakiegoś niejasnego zamysłu, aby pilotów w coś uwikłać. Pamiętamy, co inni rosyjscy biurokraci, ci z MAK, próbowali zrobić niedawno z generałem Błasikiem. I jak zdołali narzucić swoją narrację Europie.
W każdej wersji jest powód do nieufności i niepokoju. Co dedykuję tym, którzy do niedawna przekonywali nas, że niedemokratyczna i skłonna do przemocy - także wobec własnych obywateli - Rosja, jest w tej jednej jedynej sprawie wiarygodna. I tylko „trzeba dać jej szansę". Dziś mało kto to powtarza.
Skoro jednak mało kto to powtarza, tym bardziej trzeba spytać. Czy polska prokuratura choć próbowała badać dopuszczalność tego wniosku? Jest zobowiązana do tak zwanej pomocy prawnej, ale do tego akurat ma prawo. Szkoda, że nie dostajemy na to odpowiedzi.