Jak wytłumaczyć rodzinom ofiar ten spektakl niemocy? Jak pojąć tak głęboką niesprawiedliwość? Jak poradzić sobie z odpowiedzą na pytanie, co się stanie, jeśli ten człowiek znów pojawi się wśród nas? Jak się nie bać, że w jego ślady pójdą inni?

Wszystko to dzieje się w Europie, która w przeszłości miała siłę zarażać swoimi wartościami niemal cały świat. Teraz stajemy się bezradni nawet wobec oczywistych zbrodni. Wstydzimy się – w imię źle pojmowanej poprawności – wartości, które budowały europejską potęgę. Krzyża, wolności, rodziny, odpowiedzialności, wiary w prawdę i własną zaradność, przekonania o naszej niepowtarzalności, mocy czerpanej z dekalogu.

Na własnym ciele sami hodujemy urodzonych morderców z filmu Olivera Stone'a. Skutki tego chocholego tańca będą nawet gorsze niż kolejny mord kogoś, kto pójdzie w ślady „sławnego" Norwega. Tracimy siłę przekonywania do naszych racji, a tym samym rozwoju, wiary we własny sukces, asymilowania imigrantów. Dowodzą tego choćby doświadczenia zamachów w Londynie, Madrycie czy Tuluzie. Dokonywali ich ludzie urodzeni w tych krajach, w imię obcych ideologii. Dlaczego? Bo Europa, bez wartości, nie ma młodym nic do zaoferowania. Szukają ich zatem gdzie indziej. To dowód na naszą słabość.

Antropologia podpowiada, że we wszystkich zbadanych kulturach na świecie istnieją cztery wspólne cechy – trzy z nich to tabu, czwarty to religia. A zatem nie wolno bez powodu zabijać, zabierać czyjegoś mienia i wiązać się z rodzeństwem. Wszystkie kultury wierzą też w jakąś formę Boga (nawet świeckie – stąd kult jednostki).

Nasza cywilizacja, w której debatuje się już na przykład na temat dopuszczania mordów na urodzonych dzieciach, w której ze zbrodniarza robi się normalnego obywatela, a chrześcijaństwo traktuje się jak zabobon, zmierza ku upadkowi. Przekracza granice, które są nieprzekraczalne. Rzym płonie.