Historia, którą opisujemy w dzisiejszej „Rzeczpospolitej", do złudzenia przypomina sprawę, którą tak dobrze znamy z niedalekiej przeszłości. Dekadę temu słowa: „lub czasopisma" stały się symbolem niejasnych związków biznesu i polityki. To, że tym razem chodzi o „transport linowy" – niczego właściwie nie zmienia.
W takich sprawach trudno zwykle uwierzyć w przypadek. Co charakterystyczne, nikt też nie chce się przyznać do autorstwa podejrzanego zapisu, choć łatwo wskazać jego beneficjentów.
I w tym przypadku, i w tamtym – kilka słów wprowadzonych do ustawy miało przysłużyć się jednemu biznesmenowi lub grupie przedsiębiorców.
Oczywiście warto tworzyć zapisy, które pomogą narciarskiemu biznesowi. W Polsce działa on w sposób chaotyczny, nieskoordynowany i dużo mniej efektywny niż w wielu innych krajach, zwłaszcza alpejskich. Sprawy własności gruntów, ich łączenia, wydawania zgód na budowanie na nich wyciągów są skomplikowane i ciągną się w nieskończoność.
Ale nawet jeśli państwo chce ułatwić życie przedsiębiorcom narciarskim (czy jakimkolwiek innym), musi to robić w sposób maksymalnie przezroczysty. Tymczasem znowu mamy do czynienia z tajemniczymi działaniami za zamkniętymi drzwiami.