Przepisy gry są jasne, obowiązują jednakowo w pierwszej i dziewięćdziesiątej minucie, ale ich interpretacja należy do ludzi. Bywają sytuacje, w których trudno o jednomyślność. Szef sędziów Zbigniew Przesmycki broni Stefańskiego, bo on go wybrał. Prezes Zbigniew Boniek oraz sędziowski ekspert Canal+ Sławomir Stempniewski twierdzą, że popełnił błąd.
Też tak uważam. Wszędzie tam, gdzie są wątpliwości, gdzie liczą się centymetry lub ułożenie ciała, o jakim zawodnik nie ma pojęcia, powinien decydować rozum, doświadczenie arbitra, umiejętność wczucia się w sytuację, czyli to wszystko, czego nie ma w przepisach, a powinno być w głowie. Tak, żeby podjąć decyzję sprawiedliwą. A ta w Gdańsku sprawiedliwa nie była.
Czytaj także: Na grząskim gruncie
Jeśli piłkarz mówi, że sędzia go okradł, to znaczy że ma poczucie niesprawiedliwości. Nie ufa takiemu sądowi. Dzieje tak się często, bo zazwyczaj na poziomie najwyższych lig piłkarze wiedzą, widzą i czują więcej, ale to sędziowie są mocni swoim immunitetem i strojem jak policyjny mundur. Tylko to daje im przewagę. Ale autorytetu nie dodaje.
Daniel Stefański jest niezłym sędzią. Tym razem nie tylko się pogubił, ale chyba i przestraszył. W trzeciej minucie musiał podjąć decyzję, mogącą mieć wpływ nie tylko na wynik meczu, ale i - być może - na losy tytułu mistrza Polski. No i zamiast przyznać jedenastkę Lechii oraz pokazać czerwoną kartkę Jędrzejczykowi, wolał umyć ręce. Żeby rozwiać wątpliwości i mieć czyste sumienie skonsultował się z sędzią VAR.
Mógł to sobie darować. Za VAR w Gdańsku odpowiadał Zbigniew Dobrynin, który w poprzednim meczu Legii z Lechem, nie czując ducha gry usunął na trybuny trenera Legii Aleksandara Vukovicia. Komisja Ligi podtrzymała jego decyzję, pozbawiając Vukovicia prawa prowadzenia drużyny w jednym z najważniejszych meczów sezonu. Ta komisja musi składać się z osób, które niczego z piłki nie rozumieją.
Rozżalony bramkarz Lechii Dusan Kuciak pytał po meczu: a gdzie ten sędzia w ogóle mieszka? Daniel Stefański reprezentuje okręg kujawsko-pomorski, ale mieszka w Warszawie. Kuciak pewnie dobrze o tym wiedział. Było w jego publicznie rzuconym pytaniu wotum nieufności. Bo jeśli mieszka w stolicy, to nie powinien prowadzić meczu Legii, tak, jak Szymon Marciniak nie sędziuje Wiśle w rodzinnym Płocku.
To są zasady obowiązujące niemal w całym futbolowym świecie, a u ich źródeł leży historyczny brak zaufania. Na wszelki wypadek obok nazwisk arbitrów podaje się w nawiasie nazwę miasta lub okręgu, z którego pochodzą. Ale przecież to są sędziowie zawodowi, oni nie mogą sobie pozwolić na stronniczość. Zakładam, że ich błędy nie wynikają ze złej woli lub prywatnego interesu. Nie ma znaczenia, że Daniel Stefański urodził się w Bydgoszczy, czyli mieście Zbigniewa Bońka, a Zbigniew Dobrynin reprezentuje okręg łódzki, gdzie mieszka Zbigniew Przesmycki. Albo są dobrymi sędziami, albo nie.
Kiedyś warszawiak Michał Listkiewicz sędziował z konieczności mecz ligowy Widzew - Legia i obie strony były zadowolone. Sędziowie, podobnie jak piłkarze, powinni mieć na koszulkach swoje nazwiska. Reprezentują przecież siebie, a nie miasta lub okręgi.