Ani to pierwsza, ani ostatnia taka informacja, po prostu kolejny element z długiego i wydłużającego się katalogu rządowych zaniechań. Premier najwyraźniej postanowił przekonać wszystkich, że wrażenie zmiany filozofii działania i odejścia od polityki czystego PR na rzecz bardziej realnej i zmieniającej rzeczywistość było wyłącznie chwilowym fenomenem.
Taka konstatacja byłaby prawdziwa, ale niepełna. Bo wszystko, co dzieje się od kilku lat w sprawie mediów publicznych, nasuwa, niestety, przypuszczenie, że w tym szaleństwie jest metoda.
Bo przecież fakty są oczywiste - bez uregulowania ich finansowania media publiczne będą ulegać (i ulegają) atrofii. Coraz mniej ludzi płaci abonament, coraz więcej dziennikarzy odchodzi do konkurencji albo w ogóle z zawodu, kasowanych jest coraz więcej ambitnych programów. I w tej sytuacji od kilku lat wszystkie, kolejno pojawiające się czy to w zakamarkach machiny rządowej, czy to w sejmowych komisjach, pomysły rozwiązania tego problemu (nowy podatek, pobieranie abonamentu wraz z opłatą za prąd itd.) zawsze albo się rozmywają, albo kwitowane są czymś w stylu „generalnie tak, chcemy zapewnić mediom publicznym finansowanie, ale akurat ten pomysł jest nietrafiony".
I każdy nowy pomysł okazuje się kierunkowo słuszny, ale nietrafiony...
Szef rządu, który kilka lat temu otwarcie wezwał do niepłacenia abonamentu, teraz zapowiadając nową ustawę, znów stwierdza publicznie, że prawdopodobne jest zniesienie tej opłaty. Kiedy premier mówi coś takiego, to w oczywisty sposób skłania to wielu ludzi, by nie wydawali na abonament pieniędzy - bo po co, skoro za chwilę już nie będzie trzeba?