Jest to polityka rabunkowa, niezgodna z konstytucją. Fundusz Pracy jest tzw. funduszem celowym - jeśli państwo ściąga do niego pieniądze, nie może dowolnie nimi dysponować, bo są one przeznaczone na walkę z bezrobociem. Aż dziwne, że do tej pory pracodawcy nie zaskarżyli tej praktyki do Trybunału Konstytucyjnego.
W obecnej sytuacji, gdy w funduszu w grudniu będzie 7 mld zł wolnych środków, państwo powinno zawiesić pobór składek. Wtedy firmy miałyby więcej pieniędzy na inwestycje i tworzenie nowych miejsc pracy. Jeśli rząd tego nie zrobi, to powinien przynajmniej wydawać pieniądze z funduszu, wsłuchując się w głos przedsiębiorców. Oni wiedzą lepiej niż urzędnicy, co jest im potrzebne.
Niestety, na to się nie zanosi, choć to, co dzieje się obecnie wokół tego funduszu, jest niedopuszczalne. Pracodawcy, którzy wpłacą tam w tym roku 10 mld zł, nie mają nic do powiedzenia, co się z pieniędzmi stanie. Decyzje, często dziwaczne i nieuzasadnione, podejmują politycy. I tak na przykład w 2007 r. rząd wpadł na pomysł, by połowa wpływających do funduszu pieniędzy trafiła do... NFZ.
Co ma wspólnego NFZ z aktywizacją bezrobotnych? Rząd uzasadniał: zdrowszy obywatel, lepszy pracownik. Tamten absurdalny pomysł padł, ale część pieniędzy udało się „zagospodarować" w 2009 r. Mimo sprzeciwów zgłaszanych przez pracodawców, a nawet prawnych zastrzeżeń Biura Analiz Sejmowych, pieniądze z funduszu finansują staże lekarzy czy położnych oraz zasiłki i świadczenia przedemerytalne.
Nie ma w tym logiki. Edukacja lekarzy to zadanie Ministerstwa Zdrowia, a świadczenia przedemerytalne skłaniają do zawodowej bierności, a nie do aktywności.