Józef Stalin już 3 grudnia 1941 roku w rozmowie z generałami Władysławem Sikorskim i Władysławem Andersem stwierdził, że polscy oficerowie uciekli do Mandżurii, choć niemal dwa lata wcześniej zostali zamordowani na jego rozkaz. Minęło 71 lat, Związku Sowieckiego dawno nie ma, a będąca jego spadkobiercą Rosja nadal w sprawie Katynia mataczy.
Warto jednak pamiętać, że kłamstwa na temat tragicznej śmierci polskich oficerów propagowała nie tylko Moskwa, ale także nasi sojusznicy: Wielka Brytania i Stany Zjednoczone. Już dwa dni po ujawnieniu zbrodni Churchill w rozmowie z Sikorskim stwierdził: „Wiem, do czego bolszewicy są zdolni i jak umieją być okrutni. Są jednak rzeczy, które chociaż są prawdziwe, nie nadają się do głoszenia publicznie".
Jeszcze bardziej zdecydowane stanowisko zajął prezydent USA Franklin Delano Roosevelt. „To jest z pewnością niemiecka propaganda i niemieckie dzieło. Jestem absolutnie przekonany, że Rosjanie tego nie zrobili" - powiedział swojemu bliskiemu współpracownikowi. Współpracownik ten chwilę wcześniej położył na jego biurku raport, który dowodził, że pod Smoleńskiem za spust pociągali funkcjonariusze NKWD.
Raport trafił do kosza, a na polecenie Roosevelta amerykańska prasa dostała zakaz pisania o prawdziwych sprawcach mordu. Urzędnikom, którzy badali sprawę Katynia, zamknięto usta. Dla Roosevelta wszystko, co mogłoby zdenerwować Wujka Joe, było wysoce niepożądane. Związek Sowiecki był bowiem kluczowym członkiem koalicji antyniemieckiej. Amerykanie liczyli również, że pozyskają go do wojny z Japonią.
Teraz, w roku 2012, rząd USA zdecydował się na odtajnienie i opublikowanie wszystkich dokumentów dotyczących Katynia, które znajdują się w amerykańskich archiwach. Także papierów Roosevelta. Gest ten należy przyjąć z wielkim zadowoleniem. To krok zmierzający do naprawienia nieprawości sprzed 70 lat. Miejmy nadzieję, że w ślad za Amerykanami pójdą kolejne państwa na czele z Wielką Brytanią. Niestety na otwarcie archiwów przez Rosjan nie mamy co liczyć.