Obudzeni jak oburzeni

Jarosław Kaczyński zachowuje się, jakby czytał ze skryptu nowojorskich okupantów Wall Street

Publikacja: 30.09.2012 20:42

Tomasz Wróblewski

Tomasz Wróblewski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

W jego sobotnim przemówieniu występował trzeźwy naród i zdemoralizowane elity. Amerykańscy oburzeni także mieli swoje 99 proc. społeczeństwa kontra 1 proc. najbogatszych. My usłyszeliśmy o katolicko-patriotycznej sile i „elitach na klęczkach”.
Tam wrogami są FOX i CNN, a tu TVP i TVN otumaniają zdrowy naród stojący z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i zdemoralizowane elity ze swoją mekką w Krynicy i Sopocie. Korporacje mamy tu i tam: „kolonializm”, „wyzysk” i „śmieciowe umowy”.

To, co jeszcze łączy te dwa zrywy, to autentyzm frustracji. Nie wiem, czy podobieństwa w narracji są przypadkowe, ale ludzie w Warszawie z pewnością nikogo nie naśladowali. I tak jak hasłom setek tysięcy ludzi protestujących w całej Ameryce nie można było odebrać racji, tak trudno było w sobotę powiedzieć, że strach przed utratą pracy bierze się znikąd, że przepaść między elitami - którym często bliżej do zachodnich korporacji i Brukseli niż do Polski powiatowej - jest wyolbrzymiana. Nie jest.

Czy świat jest sprawiedliwie poukładany? Nie jest. I w kryzysie, niezależnie od kontynentu, widać tę przepaść jeszcze boleśniej.

Protestujący widzą symptomy choroby, ale nie mają recepty

Sobotnie wystąpienie, a w zasadzie wystąpienia (bo podobnie brzmiał przewodniczący związków zawodowych Piotr Duda) płynęły z nurtem tych napięć. I podobnie jak nowojorscy okupujący przywódcy polskiej opozycji doskonale eksploatowali społeczną frustrację. Ale rzecz nie w podsycaniu nastrojów - to łatwe - rzecz w programie naprawy. A tego dalej brak.

Porywające wystąpienia, tak w Polsce, jak wcześniej w Ameryce, pozbawione były dojrzałej diagnozy przyczyn kryzysu, a tym bardziej oferty politycznej i propozycji, jak wyjść z zapaści. Liderzy protestów dostrzegają symptomy choroby, ale nie wskazują recepty.

Problem bezmyślności mass mediów, mechanicznie lansujących lewicową agendę parytetów płciowych, związków homoseksualnych, in vitro, nie rozwiąże się przez samo wprowadzenie telewizji Trwam na multiplex. Kaczyński mówił o tym z pasją, ale unikał diagnozy. Tymczasem to odbiorca, a nie nadawca pozostaje problemem.

Katastrofalny poziom polskiej edukacji powoduje, że głupawe telewizyjne show i powierzchowne serwisy informacyjne to wyżyny naszej percepcji. Absolwentom naszych uczelni - z absolwentami dziennikarstwa na czele - wykształcenie nie pozwala zrozumieć prostych zjawisk ekonomiczno-społecznych. A to - wbrew temu, co sugerował Kaczyński - wymaga nie tyle dofinansowania szkół, ile przeorania obecnego systemu edukacyjnego, rozwiązania fikcji uczelni publicznych, zdegenerowanego systemu awansu akademickiego i zniesienia Karty nauczyciela.

Kolejna sprawa - rodzina. Tak jak wprowadzenie parytetów nie pozwoli na aktywizację zawodową kobiet, lecz co najwyżej wzmocni pozycję najlepiej sytuowanych, tak też same ulgi rodzinne i nowe podatki postulowane przez PiS nie poprawią warunków życia. Pieniądze marnotrawione w dziesiątkach jałowych programów pomocowych powinny natychmiast wrócić do ludzi. Sami zrobimy z nich znacznie lepszy użytek, inwestując w przedszkola, szkoły, miejsca pracy. Ale to oznacza mniej, a nie więcej władzy urzędniczo-politycznej, którą Kaczyński chce poszerzać.

Receptą na nieudolne państwo nie może być jeszcze więcej państwa. Bo dlaczego niby urzędnik z innej opcji miałby stać się nagle mądrzejszy i lepiej wydawać nasze pieniądze?

Podnoszenie płacy minimalnej oznacza wzrost inflacji i jeszcze większą destabilizację na rynku pracy. Usztywniając prawo pracy, zakazując elastycznych („śmieciowych”) form zatrudnienia, jeszcze większą część naszej gospodarki spychamy w szarą strefę, obniżamy konkurencyjność firm. A w efekcie odbierzemy chleb wielu rodzinom.

Wyrzekając na obcy kapitał i izolując się od silniejszych gospodarczo państw czy koncernów, wbrew temu, co sugeruje Kaczyński, nie poprawimy równowagi w sektorze bankowym czy w handlu, natomiast możemy ograniczyć i tak już wątły napływ zachodniego kapitału inwestycyjnego.

Co oczywiście nie znaczy, że wyjściem jest utrzymywanie anachronicznego systemu podatkowego. Stagnacja, którą Kaczyński chce zwalczać ulgami, jest budżetowym samobójstwem.

Wyjściem nie jest jednak asekurancka polityka obecnego rządu, który rozwiązuje problemy, podnosząc obciążenia finansowe klasy średniej, podkradając pieniądze z rezerwy demograficznej i rozmontowując prywatny system emerytalny.

Intelektualna niemoc i inercja koalicji rządzącej nie zostanie przełamana jałowym programem opozycji. Równie tchórzliwym, bo schlebiającym prostym odruchom frustracji społecznych, tyle że innych grup. Pisowskie straszenie wyzyskiem i upodleniem kolonialnym za czasów Platformy warte jest tyle, co straszenie terrorem policyjnym Prawa i Sprawiedliwości. Ani jedno, ani drugie nie jest programem, nie zwiększy dobrobytu, nie stworzy miejsc pracy.

Dokładnie rok od protestu na Wall Street nic nie zostało z podniosłych haseł oburzonych. Bankierzy zarabiają tyle, ile zarabiali, banki są jeszcze większe, bezrobocie wyższe, a gospodarka jeszcze słabsza. Silniejsza jest tylko pozycja polityków, którzy wyszli wtedy naprzeciw żądaniom ulicy i poszerzyli skalę interwencjonizmu. To samo proponuje nam dziś Jarosław Kaczyński.

Komentarze
Kto kogo zaora – Grzegorz Braun Sławomira Mentzena czy Krzysztof Stanowski obu?
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po zmianie rządów polityka wcale nie opuściła szkolnych murów
Komentarze
Estera Flieger: Drugiego Jagodna nie będzie
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Pat z PKW, bałagan w sądach, spór o edukację zdrowotną. Wrażenie chaosu się pogłębia
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Komentarze
Bogusław Chrabota: Nie wolno huśtać polsko-ukraińską łódką
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego