Ktoś może powiedzieć: odetchnęliśmy z ulgą. Tyle tylko, że po pierwsze nie bardzo wiadomo, o jaką perspektywę chodzi. Bo w 2013 roku, o czym nie chce zapewne przypominać wiceprzewodnicząca Platformy Obywatelskiej, podatki w górę pójdą. Po drugie rząd od dwóch lat nieustannie drenuje nasze kieszenie, a dalsza podwyżka obciążeń zabiłaby słabnący wzrost gospodarczy.

Dla przypomnienia. W 2013 r. czeka nas likwidacja ulgi internetowej, ograniczanie w uldze PIT dla rodzin wychowujących jedno dziecko, zamrożone zostaną progi podatkowe i kwota wolna od podatku (de facto jest to wzrost obciążeń z tytułu podatku dochodowego), wyższa będzie akcyza na wyroby tytoniowe. Rząd więcej ściągnie też z tytułu podatku od kopalin, nałożonego - co jest ewenementem na skalę światową - na jedną firmę, KGHM. Trudno nie mówić o podatkowej ofensywie.

Tym bardziej że w przyszłym roku będziemy dalej odczuwać skutki wcześniejszych decyzji dokręcających nam fiskalną śrubę. Od początku 2011 r. rząd podniósł VAT, od lutego tego roku składkę rentową do ZUS, która de facto jest podatkiem. Zniknęła też możliwość oszczędzania bez opłacania tzw. podatku Belki.

Trzeba ponadto pamiętać, że spychanie na samorządy coraz to nowych zadań i obowiązków oraz krępowanie ich polityki uchwalanymi w Warszawie ustawami - bez zapewnienia im finansowania - powoduje też wzrost lokalnych podatków czy opłat. Na przykład wyższe czesne za przedszkola to m.in. skutek obowiązującej Karty nauczyciela, która sztucznie zawyża koszty utrzymania dzieci w placówkach oświaty prowadzonych czy współfinansowanych przez samorządy.

Najgorsze jest to, że za tym podatkowym uderzeniem nie idzie poprawa jakości świadczonych przez państwo usług. Trudno uwierzyć, patrząc na stan naszej służby zdrowia, infrastruktury, wymiaru sprawiedliwości czy sektor edukacji, że w obecnym modelu do tego dojdzie. W tej sytuacji najlepiej wrócić do prostej zasady: państwo bierze od nas o wiele mniej (teraz przepuszcza przez swoje trzewia niemal połowę naszego bogactwa), a ludzie, tam gdzie tylko możliwe, radzą sobie sami lub za pomocą rynkowej, a nie państwowej oferty.