Sprawa PIT dostarczonych przez nasz MSZ białoruskim opozycjonistom jest dużo bardziej skomplikowana i o wiele mniej oczywista niż ta dotycząca Alesia Bielackiego. Przypomnijmy: białoruskie władze otrzymały z polskiej (i litewskiej) prokuratury informacje o stanie konta opozycjonisty, co spowodowało, że trafił do więzienia. Teraz nikt do więzienia nie trafił.
Co więcej, PIT dotyczyły diet wypłaconych za udział w jak najbardziej otwartej imprezie, czyli forum społeczeństwa obywatelskiego przy szczycie Partnerstwa Wschodniego UE w 2011 r. O udziale opozycjonistów w tym forum władze białoruskie wiedziały. Teoretycznie więc wszystko powinno być w porządku.
Ale nie jest. Postępowanie prezydenta Aleksandra Łukaszenki i jego współpracowników jest trudne do przewidzenia. W okresach odwilży opozycja jest tolerowana, może nawet demonstrować na ulicach i jeździć za granicę. A w czasie „przykręcania śruby" przeciwnicy Łukaszenki trafiają do więzień. Co więcej, czasem władze demonstracyjnie podkreślają chęć współpracy z Unią Europejską, w tym z Polską, a czasem dowodzą, że jesteśmy wrogiem numer jeden Białorusi.
Chodzi o to, by nie dawać ludziom Łukaszenki pretekstu. By mało ważny dokument nie stał się istotnym dowodem świadczącym przeciwko opozycjonistom. By nie został z triumfem pokazany w państwowej telewizji, że oto „Polska finansuje opozycję".
Redakcja „Rzeczpospolitej" poważnie zastanawiała się, czy w ogóle pisać o sprawie. I to z dokładnie tego samego powodu – żeby w Mińsku nikt nie ogłosił, iż „polska gazeta ujawniła mechanizm finansowania opozycjonistów". Ale też można mieć pewność, że wspomniane PIT są już doskonale znane białoruskim służbom specjalnym, które wielokrotnie udowodniły, iż są bardzo sprawne.