W pierwszy powyborczy weekend wszystko kręciło się wokół polityków opozycji, ale chyba nie w taki sposób, jaki by sobie Grzegorz Schetyna i inni liderzy mogli życzyć. Zaczęło się od dyskusji na temat tego, komu nie należy podawać ręki. W silnie spolaryzowanym politycznie społeczeństwie doszła jeszcze jedna oś podziału – na tych, którzy nie witają się z przedstawicielami władzy. Szkoda, że w ten podział tak ochoczą włączyła się budząca mój ogromny szacunek Janina Ochojska, która swój autorytet czerpie przecież nie z ostrości politycznych wystąpień, lecz z ogromu pracy charytatywnej, jaką wykonała w swym niezwykłym życiu.
Ale tak jak kiedyś krytykowałem Andrzeja Dudę za to, że nie podał ręki Ewie Kopacz podczas obchodów 1 września 2015 roku, tak też dziś nie sposób uznać za stosowne zachowania tych nowo wybranych posłów do PE, którzy zlekceważyli premiera Mateusza Morawieckiego podczas piątkowej uroczystości w Sejmie, lub zapowiedzieli, że tak zrobią przy kolejnej okazji. Morawiecki jest szefem rządu Polski, a nie Prawa i Sprawiedliwości. Prawem opozycji jest krytyka premiera, nawet bardzo ostra, ale niepodawanie mu ręki to albo infantylne obrażanie się, albo też próba jeszcze większego podgrzania politycznego sporu.
Reszta weekendu upłynęła z kolei pod znakiem PSL, które postanowiło trochę rozwieść się z Platformą Obywatelską. I to „trochę" jest tutaj kluczowe. Z jednej strony ludowcy wyszli z koalicji i zapowiedzieli samodzielny start, ale nie wykluczyli kolejnych działań koalicyjnych. To oczywiście pokłosie dylematu, który musi rozwiązać kierownictwo PSL – ciągnąć sojusz z PO, N i SLD, ryzykując utratę poparcia na wsiach na rzecz PiS, czy też budować wielki opozycyjny blok, który miałby doprowadzić do odsunięcia PiS od władzy.
Politycy opozycji pokazali, że są konsekwentni. Publicznie piorąc cały tydzień brudy wewnątrz Koalicji, udowodnili, że jeśli chodzi o zajmowanie się sobą, nie mają równych. Znalazło to zresztą odzwierciedlenie w wyniku wyborów – Polacy zdają się wierzyć, że to PiS jest bardziej wiarygodne jako partia zajmująca się zwykłymi obywatelami, a opozycja, jako siła zajmująca się sobą. Na razie, to przepis na ponowną wygraną PiS jesienią.