Nie są jednak tylko sentymenty, to pytanie o przywództwo w naszej republice - Rzeczpospolitej!
- Patrząc na ludzi koczujących pod Buckingham Palace, zastanawiam się co musiałoby się stać w Polsce, byśmy umieli do tego stopnia zjednoczyć się przy czymś dobrą myślą - pytał wczoraj na tych łamach Szymon Hołownia. - „I nam przydałaby się dziś jakaś monarchia. Nie po to, by ktoś nami rządził, ale po to, byśmy wreszcie, choć raz w życiu, mogli poczuć, jak to jest, gdy najważniejszą sprawą dla narodu, czymś, co wypędza nas na ulice i każe brać się za ręce, nie jest czyjaś śmierć, lecz narodziny dziecka" („Przydałaby się jakaś monarchia").
Już tytuł wskazuje, że to osobliwa tęsknota: nie ma tam zapału i wiary w monarchiczne rozwiązania, krótko mówiąc autor tęskni nie za rzeczywistą, realną i krwistą monarchią (takich zresztą w Europie już nie ma), ale jakimś stymulatorem zgody narodowej, by nie powiedzieć zabawy, i to od czasu do czasu.
Takich porywów wspólnoty narodowej Polacy od czasu do czasu jednak doświadczają, oczywiście nie wszyscy, nie 100 proc., ale większość. Przypomnę szerokie od Tatr do Bałtyku morze białoczerowonych flag przed meczami na Euro 2012, czy podczas pielgrzymek papieża. Gdybyśmy się rozejrzeli mielibyśmy także księżniczki, nie tyle krwi, co statusu, jak niektóre córki prezydentów czy nawet premierów z Martą Kaczyńską na czele, która tak godnie znosiła osobistą i narodową tragedię. Zresztą nie trzeba daleko szukać, moja żona też czasem przypomina mi, że jest księżniczką.
Czy potrzebna nam do tego jeszcze monarchia? W kraju, który od czasów królowej Jadwigi, a już z pewnością od śmierci ostatniego Jagielona po mieczu - Zygmunta Augusta (1569 r.) nie miał dziedzicznym monarchów. Kraju, który był republiką, tyle, że z królem, o którego wielkości decydowało rycerstwo, i rycerskość króla.