Rosja zmierza powoli w kierunku sprawdzonych radzieckich wzorców. Pewnie skończy się na tych z epoki sekretarza generalnego Leonida Breżniewa, którego większość Rosjan uznała niedawno w sondażu prestiżowego centrum Lewady za najlepszego władcę XX wieku.
Władimir Putin do odtworzenia roli Leonida Breżniewa się nie nadaje – zupełnie nie są podobni. Ale odtwarzanie osiągnięć państwa radzieckiego wychodzi mu lepiej. Dla myślących inaczej, a przynajmniej dla tych najbardziej wpływowych, najlepszym miejscem okazuje się łagier lub wygnanie.
W kraju o wielkiej korupcji i miliardowych majątkach powstających w ciągu paru lat z niczego, którym nikt się nie przygląda, zarzuty nadużyć stawia się obiecującym opozycjonistom. I szybko wydaje odpowiednie wyroki. Tak jak było w zeszłym tygodniu z Aleksiejem Nawalnym, który na pięć lat ma trafić za kraty, by się oduczyć nazywania ugrupowania władzy Partią Żulików i Złodziei.
Kreml nie pozostawia wątpliwości, że przeciwnicy będą traktowani jak w ciemnych czasach sowieckich. Nie wybacza dociekliwości swoim krytykom nawet po śmierci. Adwokat Siergiej Magnitsky, który ujawnił korupcję urzędników, został skazany na cztery lata po tym, jak w tajemniczych okolicznościach zmarł w więzieniu.
Epokę Breżniewa przypomina też lipcowe prężenie muskułów, czyli wielkie rosyjskie manewry wojskowe. Wzięło w nich udział kilkanaście razy więcej żołnierzy niż w planowanych ćwiczeniach NATO-wskich w pobliżu granicy Rosji i uznanych przez nią za prowokację.
Nie wiadomo tylko, czy są plany odgrzania doktryny Breżniewa i narzucenia „ograniczonej suwerenności” państwom bliskiej zagranicy (kiedyś obozu radzieckiego). Choć zgodna z tą doktryną interwencja przeciw „wrogim siłom próbującym przywrócić system kapitalistyczny” nie brzmiałaby dzisiaj w ustach gospodarza Kremla tak szokująco.