Nie wiadomo jeszcze, ilu czytelników pospieszy za przykładem ulubionego redaktora, czy w związku z tym opustoszeją alejki i potanieją znicze. Jedno jest jednak pewne: nie będzie Majewskiego.
Jerzy S. Majewski deklaruje, że nie stawi się tam, po raz pierwszy od czasów dzieciństwa, gdyż dość już ma manipulowania rocznicą przez polityków i politykierów, „którzy przychodzą tam – jak pisze z goryczą - tylko po to, by zebrać oklaski". Jako, że z odczytywaniem ironicznych półtonów bywa różnie, dobre to miejsce, by zadeklarować całkiem serio: w pełni podzielam odrazę publicysty „Gazety" do instrumentalnego traktowania miejsc wspólnej pamięci, a już szczególnie – do „podłączania się" pod wydarzenie tak wielkie, jak rocznica Powstania. Jegomość, który rokrocznie stoi pod bramą główną Powązek z zetlałym już mocno transparentem „UE nie!" i garścią szmatławych antysemickich broszur, za każdym razem wystawia moją niechęć do stosowania kryterium siłowego na ciężką próbę. I tyle może deklaracji solidarności, dalej – akapit analizy.
Cieszy troska autora o uczucia „coraz bardziej sędziwych powstańców", formułujących „łamiącym się głosem" apele o godne zachowanie; kto wie, gdyby stała się na łamach „Gazety" powszechna, może Elżbieta Janicka nie miałaby okazji do zaprezentowania tam swej nader brawurowej egzegezy „Kamieni na szaniec"? Zastanawia nieco użycie terminu „krzykacze" który, niepoprawny czytelnik Michała Głowińskiego, pamiętam z książki „Marcowe gadanie", jako szczególnie popularny w propagandzie roku 1968. Nie zastanawia za to dyżurna galeria szwarccharakterów („zwolennicy PiS, słuchacze Radia Maryja, narodowcy i wrogowie obecnie rządzących" oraz na osobnym, medalowym miejscu Antoni Macierewicz), jak również użycie terminu „faszyzm", cenionego w dziś w reinterpretacjach dziejów XX wieku jak nigdy od lat 50.: powstańcy warszawscy, jak się okazuje, walczyli przed 69 laty „z okupacją niemiecką i faszyzmem".
Które z powstań było najważniejsze?