Trzy szkolenia dla bezrobotnego ślusarza z obsługi komputera. Kampania edukacyjna, by tata był mamą. Parametryzacje, ewaluacje, granty. Co łączy te sprawy? Unijne fundusze. To z nich finansuje się większość tych jakże „przydatnych" – tylko nie wiadomo komu i do czego – projektów.
Skąd to lekkie podejście do wydawanych pieniędzy? Politycy i my sami wpadamy często w pułapkę manny z nieba. Traktujemy środki unijne jak prezent od losu, który łatwo przyszedł i lekko można go wydać. To myślenie jest niedorzecznością.
Przede wszystkim w dużej części to my sami finansujemy unijne wydatki. Polska płaci co roku kilkanaście miliardów złotych składki. Co więcej, znaczna część pieniędzy, która do nas trafia, wraca z powrotem na Zachód. Resort rozwoju regionalnego wyliczył, że jest to 61 eurocentów z każdego euro. Zachód nie płaci nam „za darmo", też korzysta na naszej gospodarce stojącej dla niego otworem.
Powinniśmy więc wydawać pieniądze unijne o wiele racjonalniej i z większą korzyścią dla nas samych. Zamiast finansować kampanie, w których mężczyźni są pytani, czy zajdą w ciążę, lepiej na przykład wesprzeć i spopularyzować gminy, które wprowadzają u siebie Kartę dużej rodziny.
Darmowy pieniądz zawsze demoralizuje. Warto w tym miejscu przywołać typologię racjonalności wydawania pieniędzy stworzoną przez noblistę Miltona Friedmana. Najrozsądniej wydajemy przez siebie zarobione pieniądze, na nasze własne potrzeby.